Na ogół lubię pisać długie autorefleksje z podróży, kulturalnych spotkań czy dawnych wojaży. Gdy zaczynałam pisać bloga, mieszkałam za granicą i zapoznawałam się ze szczęśliwymi historiami kobiet, które rozpoczęły życie we Francji. Polki, to były głownie kobiety dużo młodsze ode mnie, jak moje córki. Wtedy zaczęłam szukać blogerek w średnim wieku wśród Angielek. One były takie radosne, aż wydawały mi się infantylne. Ale dzięki nim, parę kobiet poznałam osobiście, zaczęłam sobie poświęcać uwagę i bawić się życiem. Więcej niż nam się wydaje, zależy od nas, od naszej odwagi urzeczywistnienia pragnień. Na poważnie i nostalgicznie też lubię pisać. Ale dzisiaj express z tygodnia, który sama chciałam zapamiętać i piszę. Zaczęło się jeszcze z wnuczką Matyldą, a potem przyjechała córka, a ja mogłam wyruszyć w Polskę.
Czwartek 12 czerwca-miałyśmy z Matyldą prelekcję o Islandii w jej klasie. Chciałam, żeby dziecko również przeżyło chwilę swojej autorefleksji. Wspólnie opracowałyśmy pytania, właściwie Matyldzia je wymyśliła. Bardzo chciała powiedzieć, że najbardziej podobała jej się szkoła w Islandii. O tym, że wszyscy są przyjaźni i mili, cieszą się z cudzych sukcesów, gratulują, nie przezywają się, a na długich przerwach bawią się na zewnątrz. Są dwie lekcje po 40 min, a potem 30 min przerwy. W konkursach szkolnych nie ma miejsc, tylko dyplom dla wszystkich za udział, w akademiach też wszyscy uczestniczą, mają scenariusz w rękach, nie muszą się uczyć roli na pamięć, jeśli mają z tym problem. Dzieci uczą się gotować i piec, mają naukę stolarki. Oprócz obiadów- za darmo- na przerwach też są przekąski w postaci owoców i picie. Absolutny zakaz przynoszenia słodyczy. Wnuczka akceptowała to bez protestów.
W pierwszych
dniach po przyjeździe Matylda- klas II- słyszała, że dzieci wyzywają się od lesbów
i gejów. Pytają się wzajemnie na kogo głosowali rodzice. To nie do wiary, ale tak było.
Ona przyszła do szkoły 3 czerwca.
Piątek 13 czerwca- Uczestniczyłam w pasjonującej konferencji - Przy jednym stole-Kulinaria w historii, kulturze i literaturze.
Program konferencji mówi sam za siebie. Miałam swoje orgazmy związane z multi-kulti, historią i literaturą. Wszystko to, co najbardziej lubię, poświęcam swój czas i zawodową energię. Kolejna radość to wykładowcy na konferencji, a niektórzy z nich to moi byli uczniowie. Krótkie, lecz pełne treści nowoczesne prezentacje, często przedstawione w humorystyczny, nie pozbawiony refleksji sposób, były asumptem do wspaniałych rozmów w czasie dwóch przerw kawowych i dłuższej obiadowej.
Serwowane posiłki były również znakomite. Co za rozkosz intelektualna i żołądkowa.😁 Jedyny żal, to mała frekwencja. Sama również nie mogłam uczestniczyć w całości. Moim hitem była prezentacja Szalone przygody pewnej pasty- o wojnach humusowych i PRL-owskie nostalgie. Co by wam się spodobało?
Sobota 14 czerwca do południa. Dzień otwarty w naszej szkole językowej. Raz na rok musimy się prezentować dla szerokiej publiki, żeby przyciągnąć nowych klientów. Pokazujemy swoją ofertę w najbardziej atrakcyjny sposób. Przygotowaliśmy dużo atrakcji dla dzieci w wieku od 5 do 12 lat, bo w tym przedziale wiekowym mamy najwięcej uczniów. Bardzo wszystkim podobała się sensoplastyka, szczególnie wybuch wulkanu oraz matematyka dla smyka. Wprowadzamy nowe "języki obce" w szkole 😁, chociaż mamy w ofercie matematykę typu korepetycje już od paru lat. Też opowiadałyśmy o Islandii . W native' s corner dzieci chętnie bawiły się w seek and hide or what's in the magic box oraz scrabble.
Nasz nowy zakup czyli monitor jest znakomita pomocą lekcyjną. Bardzo chwaliłyśmy się w social mediach, a co💓 Od razu zapisało się kilkanaście osób. Trzeba też jakiś konkurs wymyśleć dla sąsiednich szkól podstawowych.
![]() |
Matylda z koleżanką. |
Czy macie
jakieś doświadczenia ze szkołami językowymi?
Sobota wieczorem 14 czerwca. Zorganizowałam nocowankę Matyldy u koleżanki i miałam wychodne. Wieczór uświetniłam spotkaniem w gronie Towarzystwa Absolwentów mojego liceum z okazji 35-lecia istnienia tegoż. Zjazdy szkole są długą tradycją w mojej szkole i trwają już od 1958 roku. Najpierw organizowała jej szkoła, a później tę rolę przejęło Towarzystwo. Szkoła istnie od 1913 roku. Spotkania szkolnego koleżeństwa zaliczam do najlepszych imprez, gdzie szalejemy pod hasłem Do grającej szafy grosik włóż i Let`s twist again like we did last summer.
![]() |
w pewnym przedziale wiekowym, dziewczyny bawią się same👍 |
Często pisałam posty o moich zjazdach. Zaczęłam chodzić, gdy przekroczyłam 40-tkę i zawsze bawiłam się fenomenalnie, bo mam dobre wspomnienia ze szkoły. Budynek liceum i podstawówki widziałam z okna swojego mieszkania. Mnóstwo przyjaciół z różnych dekad życia. Szczere przyjacielskie rozmowy.
Mamy dużo wybitnych absolwentów, w tym powszechnie znany aktor Mirosław Baka. Czasami się u nas pojawia.
Czy
chodzicie na zjazdy szkolne lub klasowe?
15-17
czerwca z rodziną, wieczory z koleżankami, pakowanie na wyjazd do letniego domu
Zamykanie mieszkania na dłuższą dwumiesięczną nieobecność.
18 czerwca
środa, 5.05 rano. Wyjazd na Dolny Śląsk.
Czy
jeździcie ostatnio pociągami? Ja tak i bardzo sobie chwalę. Z Kielc do
Wrocławia jadę 3 godziny Intercity. Koleje regionalne z mojego województwa są
bardzo tanie dla wszystkich. Jadą długo, bo pociągi osobowe, acz bardzo
nowoczesne, osiągają szybkość ponad 100 km na godzinę, wg tablicy świetlnej.
Ludzie na ogół ze sobą nie rozmawiają. Ale ja zawsze trafiam na jakieś gaduły i
podróż szybciej mija. Sama też zagaduję. Łatwo się zorientować, gdy ktoś nie ma ochoty
kontynuować tematu, albo z przyjemnością go rozwija.
We Wrocławiu lubię chwilę pochodzić, jadę do BWA schodami ruchomymi, z bagażem to ułatwia. Jem zwykle śniadanie w tym uroczym Bistro.
Nie ma tu dużo ludzi jak w Mc Donaldzie czy Costa Coffee. Wrocław to prawdziwa Stacja Dialogu, aczkolwiek najczęściej słyszę tu obcy język. Wszędzie walizki jako symbol uchodźców, ludzi w podróży.
Potem biorę pociąg na Zgorzelec albo Lubań do Bolesławca. Tam przyjeżdża po mnie mój Gospodarz. I zaczyna się moje inne życie. Jestem otoczona historiami pierwszych powojennych osadników i ich rodzin. Tym razem zaczęłam od pana Mieczysława, pszczelarza, z Bełczyny koło Wlenia. Przemiły gawędziarz uratował pszczoły od niechybnej śmierci z rąk mojego Gospodarza. Uwiły sobie ul na ścianie domu i zdążyły stworzyć pokaźny plaster.
![]() |
Pan Mieczysław spędził u nas prawie 4 godziny, żeby zebrać pszczoły do swojego ula. Opowiadał o tym z miłością i wielką pasją, Również o swoim życiu, które nie było łatwe, bo mama zmarła mu, gdy miał 8 lat. Ojciec ożenił się po raz drugi, a on błąkał się od ojca do babci albo wujka. Mama była galicyjską Bośniaczką. A ta grupa ludzi i ich historia jest szczególnie interesująca. Przybyli tam przed I wojną światową z polskich rejonów Austro- Węgier. Stąd lokalny festiwal Pieczenica ku czci bałkańskich tradycji obchodzi się tak hucznie. Jego ojciec pochodził z rzeszowszczyzny, gdzie żyli bardzo biednie. Pan Mieczysław też dosyć wcześnie owdowiał, ale jego dzieci były już wtedy dorosłe. Teraz oprócz swojej pasji, zajmuje się też swoim niepełnosprawnym umysłowo wujkiem. Całe życie ciężko pracuje. Nie umie inaczej. Podobnie postępują jego dzieci.
![]() |
Jaśminowa droga do domu. |
Czy macie jakieś koneksje z dawnym osadnikami na ziemiach odzyskanych?
Cóż za eksplozja wydarzeń i atrakcji - dziękuję.
OdpowiedzUsuńWspomnę tylko jeden temat - nauka języków w szkole.
Ja, w czasach PRL, miałem 3 języki - rosyjski, niemiecki i angielski. We wszystkich trzech przypadkach miałem absolutnie doskonałych nauczycieli.
Nasza córka, przez rok uczyła się w angielskiej szkole w Kuwejcie. Już po 3 miesiącach została przeniesiona do grupy "native speakers" czyli jakby to był jej język ojczysty.
W Australii nauka języków obcych w szkole to komedia. Nasza córka w szkole podstawowej kontynuowała francuski, którego zaczęła się uczyć w szkole w Kuwejcie. Po 2 tygodniach zadzwonił do mnie dyrektor szkoły - och jaka ta Twoja córka zdolna do języków, ona mogłaby już teraz zdawać maturę z francuskiego... a czy ty nie miałbyś nic przeciwko temu żeby zamiast francuskiego uczyła się greckiego?
A cóż za absurdalny pomysł?
No tak, ale jako świeży imigrant może zrozumiesz, mamy tu nauczyciela, Greka, też imigranta. Jak zbierzemy 16 uczniów, to on będzie miał pracę.
Spytałem córki - odpowiedź - ta cała nauka to żarty, może być i grecki. I był, nie zapamiętała ani jednego słowa.
O językach można bez końca. Anglosasi tak mają, Australijczyków też ,możemy do nich zaliczyć, w końcu nadal rządzi tam król Karol🤣 mój amerykański mąż chodził do bardzo dobrych szkół na poziomie podstawowym i średnim. Uczył się hiszpańskiego portugalskiego i francuskiego. Jeździł nawet na do Europy na takie dłuższe pobyty. Był marynarzem po całym świecie. Mieszkał we Francji 12 lat. Teraz w Polsce też już 13 lat. Z tych wszystkich języków umie tylko pozdrowienia zwroty grzecznościowe, rozpoznaję nazwy produktów. Ale ile śmiechu mamy, gdy prosimy go powtarzać polskie nazwy.
UsuńPrawdziwy wulkan energii z Ciebie :) I bardzo ciekawie ją wykorzystujesz.
OdpowiedzUsuńOdpowiedzi na Twoje pytania, to byłaby nowa notka, a nie komentarz :) Pozostaje mi tylko życzyć Ci powodzenia we wszystkich Twoich przedsięwzięciach.
Chociaż jedno pytanie mogłabyś wybrać 🤔 i powiedzieć swoją racjonalną refleksję. Wtedy też można by było odgadnąć jakąś cząstkę ciebie.
UsuńDobrze zatem...Nie mam żadnych koneksji z dawnymi osadnikami na ziemiach odzyskanych ;)
UsuńNa spotkaniach klasowych bywałam regularnie w czasie "Naszej Klasy". Dziwnie potoczyły się nasze losy...
Ale broniłaś Śląska jak niepodległości, bardzo mi się to podobało, bo ja też lubię Ślązaków. Jedna moja ciocia, siostra ojca pojechała na Śląsk jako ten osadnik. Często tam jeździliśmy w latach 70. A moje rodzeństwo cioteczne pożeniło się z prawdziwymi Ślązakami, a nawet Niemcami z opolszczyzny. Niektórzy wyjechali do Niemiec, a jedna moja siostra cioteczna ze swoim ślązakiem wróciła na kielecczyznę i bardzo wszyscy go tu lubią od ponad 30 lat. Cały czas godo po śląsku.
UsuńO właśnie, trafiłam nawet kiedyś taki cytat, że spełnianie marzeń zależy od siły naszej odwagi i to prawda, sama zbyt często tchórzyłam.
OdpowiedzUsuńZestawienie szkoły polskiej i islandzkiej wypada dla nas marnie, wstyd po prostu!
Na zjazdach szkolnych byłam dwa razy, potem przestałam, nie moje klimaty...
Piękny macie dom, a pszczoły czy osy w domostwach zdarzają się często.
Bardzo ciekawy wpis, a Ty coraz młodsza i jak zwykle pełna energii!
Dziękuję, że sprytnie wyłapałaś ten cytat o marzeniach, bo z małą trawestacją pochodzi jednak z książki Marii Szyszkowskiej W opozycji do przeciętności czyli własna droga ku wolności. Byłam na spotkaniu z nią nie tak dawno temu i kupiłam tę książkę. Byłam zachwycona jej formą intelektualną, a przecież to całkiem starsza pani.
UsuńIslandia to była dla mnie jak najlepsze sanatorium, to siły nabrałam i świadomość że na razie nie obarczą mnie wnuczętami, też mnie cieszy.
Piękny czas przed Tobą, dwa miesiące w letnim domu brzmi jak spełnienie marzeń. Niech to będzie cudne lato, mam nadzieję, że regularnie będziesz dawała nam znać jak Ci fajnie 🙂.
OdpowiedzUsuńPociągi uwielbiam od zawsze a trochę się nimi najeździłam. Teraz w większości są wygodne i niemal luksusowe aczkolwiek pamiętam stare, poczciwe wagony PKP i podróżowanie przez całą Polskę znad morza na południe w takim tłoku, że ludzie wysiadali przez okna. Nawet niepunktualność i opóźnienia mi nie przeszkadzają, no ale jak jeżdżę pociągami to z reguły nigdzie się nie spieszę. Uwielbiam pociągi piętrowe, nawet teraz kiedy takim jadę to ekscutuję się jak dziecko, i oczywiście zawsze muszę siedzieć na górze. W styczniu jechałam pociągiem do Salzburga a później wracałam do domu, w czasach między falami pandemii do Pragi, i to była super podróż i przygoda. Mieszkam w DE i mój miesięczny abonament obejmuje darmowe podróżowanie pociągami regionalnymi po całym kraju, z czego z przyjemnością korzystam.
Pięknych wakacji życzę nam obu, bo dzisiaj zaczęłam te moje. Uściski.
Ty wiesz , że ja też bardzo się cieszę gdy mam podróżować piętrowym pociągiem i zawsze idę na górę🤣 one są u nas na trasach regionalnych. Pociągi za darmo to jest dobry sposób na ograniczenie ruchu ulicznego. Ja też bym jeździła. Gdy córka mieszkała nad morzem, to jeździłam kuszetką, ale było fajnie. Raz zaspałam i pojechałam dalej, chociaż konduktor budził pół godziny wcześniej, to jednak jeszcze przełożyłam w głowę do poduszki.
UsuńDziękuję za wakacyjne życzenia. Na pewno będę się odzywać, bo mam tu do opowiedzenia różne ciekawostki. 1 lipca jadę do twojego kraju na wycieczkę jednodniową do Budziszyna, Gdzie mieszkają jeszcze Łużyczanie. Już dawno chciałam tam pojechać i zobaczyć muzeum poświęcone pamięci dawnych plemion słowiańskich.
Mój dom na Dolnym Śląsku jest ok 35 km od Zgorzelca. Często jeżdżę do Goerlitz i do Drezna i innych saksońskich miasteczek, bo tam najczęściej są organizowane wycieczki jednodniowe. Wygodniej jest jechać z wycieczką niż własnym samochodem. Mogę się odłączyć Jak chcę tylko mam przyjść na zbiórkę.
Jestem jak najbardziej za uczeniem dzieci takich praktycznych umiejętności z codziennego życia jak gotowanie właśnie. Wiadomo, że nie ma jak domowe posiłki - człowiek wie, co wrzuca do garnka i jaki był poziom higieny osoby gotującej ;)
OdpowiedzUsuńZawsze było mi bardzo szkoda dzieci, które wcześnie straciły rodzica. Pamiętam, że kiedy byłam mała, miałam właśnie taką obawę - panicznie bałam się śmierci mojej mamy, która zawsze była dla mnie całym światem. Wyobrażam więc sobie, jak takie dziecko musi się czuć, kiedy fundamenty domowego ogniska zostają brutalnie naruszone poprzez niespodziewane odejście rodzica bądź rodziców, bo i tak przecież się zdarza.
To jest niepojęte, żeby tak małe dzieci obrażały inne ze względów politycznych (zresztą, jest to karygodne bez względu na powód wyzwisk). Niestety, dorośli je tego nieświadomie nauczyli. Dzieci są doskonałymi obserwatorami.
Nigdy nie miałam do czynienia z typową szkołą językową. Wszystkich języków uczyłam się w czasie swojej edukacji - od szkoły podstawowej do studiów włącznie. Po przyjeździe do Irlandii chodziłam na lekcje angielskiego, ale przybytek, w którym się odbywały, nie był oficjalnie szkołą językową.
Dziękuję Taito za odwiedziny. Często przypominam sobie o Tobie, bbomoja przyjaciółka ma córkę w Irlandii i ciągle do niej jeździ tak na dłużej, nawet po dwa- trzy miesiące. Pomaga jej przy dzieciach. W Kilkeny. Lubię czytać twoje opowieści, ale nie mogę adresu wpisać w listę, bo mi się nie zapisuje 🤔
OdpowiedzUsuńWnuczka po 1.5 rocznym pobycie w islandzkiej szkole była bardzo zasmucona, że jej polscy koledzy w szkole są tacy nieprzyjemni. Biją się wyzywają już w pierwszym tygodniu, gdy przyjechała z Islandii i z radością poszła do polskiej szkoły, to nawet ją przezywali i naśmiewali się. Ja to wiem jak jest w szkole więc nie ingerowalam, ale druga matka dziewczynki poinformowała nauczycielkę i była rozmowa z tymi chłopakami.
Ja z kolei mam ogromny strach, że dziecku się coś stanie. Mój ojciec powtarzał jak mantrę,tylko pilnuj dziecka pilnuj dziecka. Moja mama straciła swoje dziecko gdy miało prawie 2 lata, a potem ja się urodziłam. W związku z tym byłam bardzo rozpieszczoną i kochaną Alusią. Moja siostrzyczka zmarła tragicznie w wyniku jakiegoś niedopilnowania, w wypadku. Ale nikt w rodzinie nie mówił o tym. Dziecko było wtedy z babcią i młodszym bratem mamy, który wtedy miał 11 lat. Moja babcia była wtedy młodą jeszcze kobietą, miała 45 lat. Niedługo potem zachorowała i zmarła. Ja już jej nie pamiętam. Moja mama też nie była długo/ 69 lat/, ciągle była na coś chora. Myślę że ta tragedia którą przeżyła, bardzo osłabiła jej organizm. Gdy byłam już starsza, bałam się pytać rodziców czy kogokolwiek z rodziny na temat tego wypadku. Zawsze mi się chciało płakać nad losem mamy, szczególnie gdy miałam już swoje dzieci. Nawet teraz, gdy piszę, to od razu lecą mi łzy. Takie historie.Teraz się boje o wnuczke, córka taka roztrzepana. Moja siostra stryjeczna też straciła dziecko w wypadku w górach. Od dawna nie jest już taką samą kobietą. Mąż ułożył sobie życie z inną kobietą, ma kolejne dzieci, już wtedy byli rozwiedzeni. A jej pomaga bardzo szwagierka.
Ale są też miłe chwile i o tym będziemy pisać.
Słyszałam jak dziewczyny ze Skandynawii, konkretnie ze Szwecji, żaliły się na niski poziom szkolnictwa.
OdpowiedzUsuńKiedy rodzic chciał zapisać dziecko na kolejne pozaszkolne aktywności musiał uważać, dbać aby ktoś ze szkoły nie uznał tego za działalność mogącą przeciążyć dziecko.
Mieli z tym problem rodzice ambitni, którzy chcieli aby syn albo córka spróbowali czegoś więcej. No ale na Islandii może być przecież inaczej.
A te zachowania dzieci w polskiej podstawówce. Polacy lubią gadki o polityce, polityczne wojenki i to uzewnętrzniają ich pociechy. To jesteśmy my dorośli tylko w mniejszym rozmiarze.
Konferencja wyglądała na niezłą, ale chyba niewiele by mnie z niej zainteresowało. Chyba wykład o grzybach byłby dla mnie. Wszak grzybobranie to wschodnioeuropejski sport:)
Szkołę swoją, językową masz zadbaną. Ilu Wy tam języków uczycie?
Pięknie się prezentujecie dziewczyny. Ja mojego liceum nie lubiłam. Było nas w klasie 32 panny. Kilka z nich narzucało styl bycia tępiąc tych pozostałych, odstających. Nie, to nie był czas warty zapamiętania. Po prostu był i z czasem się skończył.
Kiedyś usłyszałam, że na ziemiach, na których się urodziłam żyli jacyś Warmiacy, Mazurzy, ale dla mnie wtedy była to tak odległa historia, że wręcz wymarła. W jednym z komentarzy pisałam Jotce, że do pierwszego roku studiów byłam przekonana, że na Warmii i Mazurach nie istniały gwary. Komuniści po wojnie wzięli sobie wręcz za honor zapobiegnięcie powstania pewnego tygla kulturowego, który mógł na tych terenach powstać. Przybyli tu przecież Polacy, Polacy z Litwy, Polacy z Ukrainy , Ukraińcy i zostało tutaj około 2% ludności miejscowej. Gwary, inności językowe były tępione i karane.
Potem po czasie doszło do mnie, że matka mojej ciotki to autochtonka z niemieckim korzeniem, ojciec koleżanki to Warmiak, a matka to tutejsza kobieta z niemieckiej rodziny. Jedna z moich znajomych opowiadała, że udało się jej jeszcze w młodości usłyszeć gwarę mazurską, bo starowinka-sąsiadka z poddasza posługiwała się tym dialektem, uważając, że nic już nie mogą jej zrobić.
Dziękuję za takie ciekawe refleksje. Rzeczywiście w tych kr.ajach skandynawskich to dzieci bardzo rozpuszczają, szczególnie w młodszych klasach. Nawet pracę domowe czy inne nie są poprawiane 🤔 tylko jest ogólna ocena. Matylda chodziła na dodatkową muzykę i sport. Byłyśmy na jej występie. Dzieci mają być radosne i szczęśliwe. Nawet polska nauczycielka która tam jest już od 17 lat, mówiła że swoją córkę wysyłała na dodatkowe lekcje, gdy już miała iść do liceum, gdzie poziom nauki drastycznie się podwyższa.
OdpowiedzUsuńTak, grzyby to polski temat. Bo na zachodzie nie zbierają grzybów w lesie 🤣
Masz rację z tą dawniejszą urawniławką na tzw. ziemiach odzyskanych. Dopiero w latach 90. zaczęły powstawać różne organizacje Polaków z Lwowa, czy Jugosłowian z Austro-Węgier. Nadal mówią o nich jugosłowianie albo galicjoki🤣
A tzw.mazurzenie przypomina mi moją dialektologię.
Wiesz jak ja lubię Warmii i Mazury. Z moją pierwszą bratowa jestem w wielkiej przyjaźni. A ona kształci mnie w wiedzy o tych rejonach już od 45 lat👍👏 pamiętam też książki o panu samochodziku, gdzie akcja działa się nad wielkimi jeziorami. Nienacki przemycał różne treści, ale też był bardzo prl-owski.
Jaki ciekawy miks ułożyłaś. O konferencji w muzeum słyszałam, ale wtedy chyba były senioralia w Ostrowcu. Gdyby nie, to na pewno jakaś grupa z UTW by się pojawiła. U ciebie zawsze się dużo dzieje, a teraz będziesz odpoczywać u Kima i pewnie się trochę nudzić 😆 na Dolnym Śląsku to chyba wszyscy mają jakieś rodziny i na Pomorzu. Na Mazury ludzie rzadziej wyjeżdżali z naszych rejonów jako osadnicy po wojnie.
OdpowiedzUsuńAkurat przed wyjazdem byłam u fryzjera ogrodnictwem i z moją zaprzyjaźnioną panią zawsze plotkujemy. Już dawno mówiła mi, że ma rodzinę we Wleniu. Odwiedzali się, gdy jej mama była młodsza. A Wrocław takie wielkie miasto musiał kiedyś na nowo odzyskać świetność i populacje dzięki dawnym osadnikom. Głównie z tych biedniejszych rejonów. Dlatego pociąg Lublin - Wrocław jest zawsze pełen ludzi.
UsuńNa razie zajmuję się tutaj sprzątaniem i ogrodnictwem.
Żeby upiększyć sobie otoczenie
Ale się działo, intensywnie bardzo i ciekawie.
OdpowiedzUsuńJęzyka się uczyłam mieszając się z ludnością , na ulicach, z mieszkańcami budynku, gdzie zamieszkałam, oglądając telewizję, czytając czasopisma i gazety, po prostu zanurzyłam się w nowym i egzotycznym dla mnie świecie i 7 miesięcy później już wykładałam na uniwersytecie, co prawda analizę matematyczną, która nie wymagała wielu słów, dałam radę.
Znam piękną historię związaną z ziemiami gdzie teraz przebywasz, historię pięknej miłości miedzy Polakiem spod Lwowa, który tam dotarł wraz z wojskiem polskim i ślązaczki władającej tylko językiem niemieckim, owocem tej miłości jest moja przyjaciółka od blisko 70 lat.
Lubię podróżować pociągami i robę to często... prześlicznie wygląda ta ścieżka jaśminami wysadzona...pozdrawiam serdecznie
Dziękuję za podzielenie się pięknym wspomnieniem. W naturalnych realiach najlepiej się uczy języka obcego. Miałam takie doświadczenia w UK i Francji, ale chodziłam tam również na kursy organizowane różne instytucje. We Francji to była grupa emerycka w "kolonii angielskiej".🤣 UK, Mmalta są bardzo wyspecjalizowane w nauce języka angielskiego, kursy wielonarodowościowe są wspaniałą przygodą. Cena jest nadal barierą dla wielu osób.
UsuńMój ojciec miał cztery siostry i wszystkie wyjechały na ziemie odzyskane. Przeżyły piękne historie miłosne z kresowiakami. Dobrze o tym pamiętać. Pisałam o tym w poście Ciotki dwa lata temu. Często o tym wspominamy, gdy odwiedzamy się z moimi siostrami ciotecznymi z Opola i Żagania.
Oj współczuje twojej wnuczce powrotu do polskiej szkoły. Tam miała mile wspomnienia tu będzie się musiała zmierzyć delikatnie mówiąc z nieprzyjemnymi doznaniami. Ja na miejscu jej mamy jednak córkę zapisałabym do zagranicznej szkoły , bo dzięki temu będzie miała międzynarodowe uznawane na całym świecie wykształcenie i otwarta drogę na świat a polska szkoła oprócz traum tego nie daje .
OdpowiedzUsuńNie wierz w to co mówią inni ,że zachodni system edukacji jest na niższym poziomie . Jest inny i właśnie na lepszym poziomie niż polski . Ja widzę jak rozwijają się dzieci na zachodzie , jakie mają zainteresowania biją na głowę polskie dzieci , choć teoretycznie my wkuwamy więcej w stylu zakuć zdać zapomnieć , nie jest to wiedza przydatna . No i polskie dyplomy nie mają tej rangi . Jedzie Polak do Anglii czy do Włoch i tak naprawdę jedzie z niczym ,bo te nasze dyplomy są nie uznawane w Europie potem wraca z podkulonym ogonem , no bo nie fajnie jest zaczynać od zera bez niczego . W Pol\ce też są zachodnie szkoły rozważcie edukacje w takiej zagranicznej placówce w Polsce.
Jeśli chodzi o moje szkoły językowe to miałam do czynienia ze szkołą Instytut Francuski w Krakowie renomowana szkoła i miła atmosfera , ale dla mnie i dla innych uczestników kursu chaotyczna tu ćwiczenie , tam ćwiczenie , niepoukładane to dla mnie było. Na początku były dwie grupy po pierwszym semestrze zrobiła się jedna grupa a po drugim semestrze zapisały się raptem 3 osoby na kurs … Metoda nauki była tylko komunikacyjna może to fajne bo to lansują ,ale bardziej dla kogoś kto ma francuski w szkole i chce się rozgadać a nie dla kogoś kto tylko tak ma zaczynać od zera naukę tego dość trudnego języka. Pozdrawiam serdecznie .
Masz rację z tą szkołą. Zachodnie szkoły są inne, ale nie gorsze. Nie ma żadnego zakuwania. Jest dużo zajęć praktycznych. Rzeczywiście dzieci wzrastają w poczuciu swojej ważności. Zachowują się swobodnie, nie wstydzą zapytać, mają lepsze poczucie wartości. To są bardzo ważne cechy, które służą potem w życiu. Języka angielskiego uczyła się w sposób naturalny, bo chciała się z dziećmi komunikować, gdy jeszcze nie radziła sobie z islandzkim. Mnie też żal tej Islandii, a powrót do naszego prowincjonalnego województwa uważam za nierozsądny. "Angielskie" dzieci które wróciły do Polski, bardzo źle się czują w naszych szkołach. Mam kilkoro moich uczniów, pokolenie lat 80 które masowo wyjeżdżało do Anglii. Z różnych przyczyn wracają do kraju, ich dzieci są bardzo nieszczęśliwe. Zdarza się, że niektórzy jednak wracają do swojej drugiej ojczyzny. Córka będzie szukała pracy w Warszawie.
OdpowiedzUsuńOch, jak ciekawie! I ile tematów i pytań! Jak tu odpowiedzieć zwięźle? Nie sposób ;) Z konferencji o jedzeniu większość referatów by mi sie spodobała (może poza dwoma ostatnimi). Lubię jeść, lubię gotować ze smakiem, lubię też wiedzieć co, jak i gdzie jadano :) Na zjazdy szkole z reguły nie chodzę. Byłam swego czasu na 70 leciu mojej szkoły podstawowej, bo to była tez szkoła muzyczna (przedmioty ogólnokształcące i muzyczne razem). Wspaniała szkoła, niewielka, klasy po 20 osób, znaliśmy się prawie wszyscy (no potem , gdy byłam w starszych klasach, to maluchów już nie znałam, ale z klas starszych kojarzyłam wielu). na spotkania klasowe chodzę chętnie. Bardzo lubiłam i kolegów z podstawówki (niektórzy z nich zostali zawodowymi muzykami) i z liceum. Z liceum spotkaliśmy się na 40 lecie rozpoczęcia nauki i potem na 50 lecie matury. Było nas na każdym ze spotkań prawie 30 osób (zaczynaliśmy w klasie 40 osobowej, a skończyliśmy w 36 osób, ale nie wszyscy z 36 zaczynali naukę w naszej klasie). Było tak sympatycznie, że umówiliśmy się, że spotkamy się za kolejne 5 lat. Zobaczymy, czy starczy nam zapału (no i nasze grono niestety sie "kurczy"). Ze szkołami językowymi nie miałam w zasadzie praktyki. pamiętam, że zapisałam się na kurs poszerzonego niemieckiego, żeby podbudować trochę teorię, gramatykę. To było blisko mojego domu, wynajmowano klasę w pobliskiej szkole na te wieczorne lekcje. Zapłaciłam za pól roku i chodziłam, ale nie bardzo korzystałam, za niski poziom ;) Inni uczestnicy przestawali chodzić (a przecież zapłacili z góry) i na końcu semestru było nas kilkoro na zajęciach.
OdpowiedzUsuńZ tymi pszczołami niezwykła sprawa! Dobrze, że ten 'dziki" rój znalazł dom i opiekę. A czy tam już był miód? Ciekawe, jak smakował taki niedokarmiany cukrem? Była możliwość spróbować? Mój syn chce mieć pszczoły w przyszłości .
Na Dolnym Śląsku (ani nigdzie poza Wielkopolską) nie mamy rodziny. Ale , jak wiesz, to może się zmienić (tylko czy ja tego dożyję?).
A propos szkoły twojej Matyldy. Może wraz ze zmianą pracy jej mamy wnuczka trafi na jakąś szkołę społeczną. Nie wierzę, że w wielkim mieście wszystkie dzieci będą miały takie same "wąskie" horyzonty, jak w tej szkole obecnej. I żal mi Małej, że nie ma szans na dłuższe przyjaźnie. Ja chodziłam 8 lat do jednej szkoły (i klasy) i do dziś utrzymuję kontakt z moją przyjaciółką ze szkolnej ławki.
A gdy w pewnym momencie tato dostał propozycje ciekawej pracy w Bydgoszczy, to prawie dostałam histerii, bo nie wyobrażałam sobie, że mogłabym porzucić moje kochane koleżanki i zmienić szkołę (i tato przemyślał sprawę i został w Poznaniu, wiem, że miałam w tym spory udział).
Do Budziszyna chętnie bym sie wybrała, Łużyce i Serbołużyczanie zawsze mnie fascynowali (ale sama nie pojadę).
Przyjemności na wsi i dużo odpoczynku!
Dziękuję Haniu za takie wnikliwe refleksje. Już wiem na pewno dlaczego się przyjaźnimy, myślimy podobnie w wielu Jużstiach.
OdpowiedzUsuńMnie też szkoda dziecka, że jest tak ciciąganao rok gdzie indziej. Ale jest nadzieja, że to się zmieni. Ona na szczęście łatwo się klimatyzuje, jest grzeczna i koleżeńska. Ale takie zachowania dzieci byłyby niemożliwe w szkole drugiej wnuczki- społeczna szkoła na obrzeżach miasta, gdzie na ogół wszystkie dzieci są dowożone i pochodzą z innych rodzin. Wyrażę się trochę niepolitycznie.
Z pszczołami to była jakby impreza. Pan bardzo miły totowarzyskiaduła, wdowiec od 5 lat. A wtedy było gorąco, Ja chodziłam w krótkich spodenkach i w staniku od kostiumu. Schodził z drabiny, czekał na pszczoły, żeby przyleciały, wybierał plastry. Zbierał je parę godzin. Miodu było sporo, jest na zdjęciu ten plaster, nie próbowałam, ale pewnie był słodki. Że też o tym nie pomyślałam 🤔 miał też ze sobą słoik miodu i dosmarowywał nim te plastry, czy może inne już przygotowane, żeby do niego przylatywały. Piliśmy kawę, rozmawialiśmy o życiu. Wszystko mi powiedział, taka gotowa książka do napisania jego życie. Później jeszcze dał nam słoik miodu, a Kim się śmiał, czy to ten sam z którego smarował palcem plaster.
W murze musiał zrobić duży otwór, żeby dostać się do ula. Zabrał wszystkie pszczoły, przylatywały jeszcze parę godzin potem, ale powiedział że przestaną, bo nie ma co jeść. To było w Boże Ciało. Wzięłam adres z Facebooka do okręgowego koła pszczelarskiego i napisałam. Reakcja była natychmiastowa 👏👍
Dzisiaj będzie tydzień jak przyjechałam. Już prawie ten dom przygotowałam do wygodnego zamieszkania. Odpoczynek miałam w Islandii, tutaj trochę pracuję ale się nie przemęczam. Nic przyjemniejszego niż jedzenie na tarasie, albo w ogrodzie. Do zobaczenia.
Hej co do zjazdów klasowych-ja kończyłam zaoczne liceum dla dorosłych i ono już nie istnieje. To samo uczelnia WSZIF z Wrocławia jaka to wytoczyła mi mój proces też odeszła z tego świata.
OdpowiedzUsuńDobre pytanie o szkoły językowe-nigdy nie lubiłam języków obcych a jedyne czego się nauczyłam to sama języka niemieckiego i mam nawet niemieckojęzyczne blogi. Nigdy nie czułam potrzeby aby zapisywać się do szkoły językowej a co do Wrocławia to mam złe skojarzenia z tym miastem-raz,że promuje ono jakieś krasnele, dwa,że za dużo tego zwłaszcza w "Pierwszej miłości" no i przygarnęło ono uchodźcę-Okiła Khamidova jaki to promował owe miasto w swoim "Świecie według Kiepskich" jakiegoż to tytuł zaczerpnął od "Świata według Bundych". Mi nazwisko "Bundy" kojarzy się z tym mordercą ze Stanów Zjednoczonych niż z tą śmieszną rodzinką.
Babsko z Kalisha wyśmiało mój apel-nie wiem czy czytałaś ten mój apel i co to było ale wyślę Ci linka w mailu do mojego apelu i ocenisz czy naprawdę miała się z czegoś śmiać...
te jakieś krasnale to nie są byle jakieś krasnale... to jest cała historia takiej odjazdowej sprawy, jak Pomarańczowa Alternatywa... zaguglasz w necie, to się dowiesz, o co w tym chodziło... za to rodzina Bundych jest super, Kiepscy zresztą też, ale to kwestia gustu... kiedyś z pewną Byłą wkręciliśmy się w styl komunikacji a la Bundys... gdy jakaś znajoma usłyszała nasze rozmowy to aż zapytała: "czy wy się kochacie, czy nienawidzicie?"... ale to z kolei kwestia poczucia humoru, tej znajomej go zabrakło...
Usuńp.jzns :)
Mój Kim tez uwielbia Bundych. Kiedys , gdy jeszcze randkowalismy i zabrał mnie do luksusowego hotelu na Florydzie/ były takie czasy prawie 20 lat temu/, siedzimy w pieknym patio, sączyny drinka, a ten mówi, że musi obejrzec odcinek Bundych, a ja myslę, no idiota:))
UsuńTwoje historie z życia wzięte. Nie zawsze jest kolorowo, trzeba przeskakiwać różne kłody, A to uczy wytrwałości. Podziwiam, że sama nauczyłaś się języka niemieckiego. Wspaniały sukces.
OdpowiedzUsuńMnie też nie śmieszą ani Kiepscy, ani Bundy. Popularność filmów pokazuje również różnorodność społeczeństwa i ich gusty. Andrzej Grabowski to przecież dobry aktor, a teraz tylko utożsamiany jako Fredek Kiepski.
Pozdrowienia z dolnego Śląska, dzisiaj jadę do Wrocławia na 1 dzień.
też nie mam powodów do narzekań na obecne polskie koleje, aczkolwiek przeplatam je od czasu do czasu Flixbusem... jednak mam też odrobinę focha na Koleje Dolnośląskie, bo trzeba płacić za rower, a tymczasem Koleje Mazowieckie wożą rowery za free...
OdpowiedzUsuńzjazdy klasowe?... pewnie i chętnie, ale nie ma z kim się zjeżdżać, wszystkich już w okresie studiów tak rozpyliło po świecie, że nie ma takiej możliwości... za to wiem o dwóch panach, których już nie ma... obaj z podstawówki z jednej klasy... o jednym się dowiedziałem od pewnej mojej Byłej, która przypadkiem znalazła wzmiankę na fejsie, a o drugim również przypadkiem, gdy mijałem jego grób swoim w rodzinnym mieście...
szkolne przekąski warzywne pokazała mi kiedyś siostrzenica... dwie rzodkiewki zapakowane w plastik, trudno oszacować, co ważyło więcej, czy te rzodkiewki, czy ten plastik...
p.jzns :)
Moje zjazdy szkolne, to cała szkoła i jest to długoletnia tradycja jak napisałam, od 1958 roku. Z klasy przychodzi dwie- trzy osoby. Ale są równoległe roczniki klasy rok niżej rok wyżej ,których się znało. Towarzystwo z podwórka. Największą atrakcję mają przyjeżdżający i to czasami z dalekich stron czyli z USA czy Australii. Zjazdy naszej szkoły co 5 lat to ogromna wspaniała tradycja. Niewiele szkol kultywuje takie spotkania. To oczywiście ogrom pracy, ale warto.
UsuńTo może spotkamy się gdzieś w pociągu?Np w Szklarskiej Porębie, to chyba w połowie drogi naszych pomieszkiwan🤔 W tamtym roku byłam na festiwalu Olgi Tokarczuk 2 dni, ale w tym roku się nie wybieram chyba.
Wiesz, że jestem pod wrażeniem twojego samozaparcia i twojej aktywności. Kiedy przyjechałaś na spotkanie i okazało się, że spędzisz pięć godzin w podróży, aby przez zaledwie dwie i pół godziny ze mną porozmawiać (a jak się okazało, nie tyle ze mną, co z Magdą, bo moje introwertyczne ja w ilości ponad dwóch rozmówców się wycofuje na z góry upatrzone pozycje) to aż mi się zrobiło głupio. Rozumiem, że takie tempo życia Cię napędza i dodaje sił, ale ja czasami zwyczajnie czuję się zmęczona zbyt długim czasem w podróży.
OdpowiedzUsuńZ kulinarnych wykładów wszystkie brzmią smakowicie, ale z powodów pewnych ograniczeń fizycznych musiałabym dokonać wyboru, a nie byłoby to łatwe, bo i owoce morza kuszą i grzyby i ta coca cola - a w zasadzie nie tyle cola, której nie piłam od wielu lat, co jej związek z tematem wykładu. Co do spotkań klasowych - z wielką przyjemnością wybrałabym się na spotkanie z moim rocznikiem studenckim, albo z klasą z podstawówki. Klasy licealnej nie wspominam dobrze, bo czułam się tam jak piąte koło u wozu. Nie było wówczas może hejtu takiego, z jakim mamy do czynienia dzisiaj, ale czułam, iż nie przystaję do zamkniętego grona koleżanek i kolegów. Zresztą nie ja jedna, było kilka takich outsiderów, indywidualistów, którzy trzymani byli na dystans i choć czasami może i bywało troszkę przykro to w sumie nie czuli z tego powodu rozpaczy. Poszłam na takie spotkanie po latach sprawdzić czy coś się zmieniło i przekonałam się, iż nadal jest to towarzystwo wzajemnej adoracji, ludzie w wieku senioralnym, którzy żyją przeszłością i nie potrafią pogodzić się z upływającym czasem (nie było żadnych rozmów o tym, co kogo pasjonuje, czym się kto zajmuje, czym żyje) a tylko skupienie na jakiś historyjkach sprzed czterdziestu lat, kto się w kim kochał, kto co powiedział nauczycielowi, jacy ci nauczyciele byli wredni, bo źle traktowali i jak z tego powodu oni mają do dziś zmarnowane życie ...i inne takie ble, ble, ble.
Owszem miałam srogą polonistkę, kobietę która być może nie do końca nadawała się do pracy z młodzieżą, bywała bardzo wymagająca i nie zawsze sprawiedliwa, a ja byłam wrażliwcem, może nawet nadwrażliwcem, ale uważam, że skoro to miało miejsce tyle lat temu, a ja prowadziłam udane życie zawodowe i prywatne to znaczy, że nie zostałam złamana, więc jednak wcale nie jestem taką słabą osobą, bo wyzwoliłam się spod złego uroku polonistki, która poza wszystkim miała nieszablonowy sposób nauki, a jej lekcje nie były nudne (choć bywały straszne :)Z tego powodu nie czuję potrzeby, chęci spotykania się z ludźmi dla których jestem jedynie widownią do słuchania ich fantastycznych wspomnień o młodości, która dawno przeminęła. Szkoda mi na to czasu. Szkoda też może nie nie spotkałam na mojej drodze osób, z którymi byłoby mi bardziej po drodze. Życie jednak rekompensuje czasami pewne straty, to czego nie doznałam wówczas teraz mam w nadmiarze. Nie- nie można mieć w nadmiarze wokół siebie tak wielu życzliwych ludzi, z jakimi teraz się spotykam. Ludzie z blogosfery, ludzie z pracy (parę osób, ale fantastycznych), ludzie ze studiów, ludzie na których trafiłam przypadkiem, a zostali w moim życiu na długo, mam nadzieję, że do końca.
Muszę podzielić komentarz, bo pisze że za długi
Dziękuję za docenienie mojego czasu. Tak, bardzo chciałam cię poznać. Koleżanka nam trochę zakłóciła rozmowę, 🤣 ale bardzo się cieszę, że ją też poznałam i myślę że zaprzyjaźnimy się wszystkie nie tylko w sferze wirtualnej 👍
UsuńNa zjazdach już nie rozmawiamy o szkole, wielu nauczycieli już nie żyje albo są staruszkami 🥺tylko skupiamy się bardziej na sobie, co by tu jeszcze dokonać bo half past, jak ja to cytuję z wiersza Iwaszkiewicza.
Ja jak zawsze lubię flirtować z kolegami i cieszę się, że nadal doceniają mój urok 👏 w szkole oprócz czwartej klasy kiedy sobie już włosy rozjaśniłam, to czułam się taką bardzo skromną panienką. Potem się zmieniło jak za czarodziejską różdżką, naprawdę. Rozjaśnione długie🤣 włosy starszy chłopak, wyjazdy do starszego brata do Warszawy który wtedy studiował.
My dziewczyny z małych miast, miałyśmy chyba trochę trudniej, ale powoli człowiek się przystosował. Też nie lubię za bardzo wspominać to i kombatanckiej przyszłości, jak to mówi mój Kim. Nawet to on nazywa komunistyczną nartyologią
Kiedyś się obrażałam, a teraz przyznaję mu rację.
Podróże pociągiem? tu nachodzi mnie refleksja kolejna, że choć jesteśmy do siebie pod pewnymi względami podobne, to też i różnimy się jak dzień i noc. W podróży lubię ciszę i spokój, zresztą, jak zawsze i niemal wszędzie. Nie lubię przygodnych rozmów z ludźmi w przedziale, przed wiele lat mojego długiego życia trafiłam może na dwie, może trzy interesujące osoby, z którymi miło się rozmawiała. Chyba potrzebuję więcej czasu na nawiązanie kontaktu, na oswojenie się. I tu niespodzianka bywają takie dnie jak wczorajszy, kiedy nić porozumienia nawiązała się od pierwszego spotkania. Tak masz rację charakterologicznie jesteście bardziej podobne do siebie Ty i Magda, ale czasami przeciwieństwa się przyciągają więc myślę, że i my nie raz znajdziemy płaszczyznę porozumienia, wymiany myśli.
OdpowiedzUsuńCafe Stacja Dialogu całkiem miłe miejsce, poszłyśmy tam dziś rano z Magdą na kawę przed odjazdem pociągu. Może i do BWA kiedyś dojdziemy. Próbuję od czasu do czasu takich dziedzin, które kiedyś wydawały mi się całkiem obce i które omijałabym szerokim łukiem. W sopockim BWA oglądałam fantastyczną wystawę malarzy ze szkoły paryskiej (a było to lata temu, kiedy jeszcze nie słyszałam o wilii La Fleur. A dwa lata temu cudowne szkoło weneckie. To może nie jest żadnym poświęceniem, czy odwagą z mojej strony, bo szkło weneckie lubię od zawsze, ale już to, co z niego powstało nie musiało mnie zachwycić. A zachwyciło.
Pozdrawiam i do następnego
Jesteśmy z klasy humanistycznej, czytałyśmy dużo, bardzo dużo i to nas bardzo łączy. Przyjadę kiedyś do Gdańska, jest doskonały pociąg z Warszawy, to o tym wiesz, a ja do Warszawy też mam mnóstwo połączeń. W pociągu jak się spotka kogoś mądrego, a to się teraz zdarza coraz częściej, to można fajnie spędzić czas. Nie w przedziale, bo tam sporo ludzi, tylko w miejscach na dwoje.
OdpowiedzUsuńZe szkła weneckiego moja mała wnuczka przywiozła Kmowi kotka. Bo on ma bzika na punkcie kotów. Były z mamą w Wenecji.