Moja lista blogów

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Leaning house in Gajówka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Leaning house in Gajówka. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 6 stycznia 2015

Twelfth night or what you will

To taka dla mnie  szczególna odmiana, że od pewnego czasu zaczęłam pamiętać  w wyszukany sposób  o Święcie Trzech Króli. Rok temu była kolacja z ulubionymi koleżankami, koroną i ciastem z migdałem, wcześniej  wykwintna kolacja we Francji , a w tym roku komedia Szekspira do przeżycia. And The season of Misrule czas zamknąć.
 Wczoraj skończyłam czytać Dzienniki Marii Dąbrowskiej zatracona w pamięci o niej. I tak planowałam jak najszybciej wrócić do pracy, pożegnać gajówkę z żalem  i nulla dies sine linea, jak u Maryjki. Ale tutaj też przyszło mi nauczyć się tak oczywistej wiedzy, że  K+M+B, to nie znaczy Kacper, Melchior i Baltazar, o czym byłam przekonana w swojej ignorancji/sic!/, ale Cogito, Matrimonium, Baptesimus albo "Christus mansionem benedicat" Łaciny uczyłam się sześć lat, a nie sprawdziłam tego wcześniej. Shame on me.
Lubię różne religijne ceremonie, i ich osobliwy eklektyzm. W każdej religii spożywamy smakołyki i sprawiamy sobie prezenty na ważne święta. Spotykamy się z rodziną i przyjaciółmi. Wracałam wczoraj od Magdy, mojej ulubionej gajówkowej koleżanki. Pisałam o niej tu. Wcześniej z przyjemnością uczestniczyłam w angielskiej konwersacji z silnym niemieckim akcentem Manfreda, ojca Magdy dzieci. O operze wiedeńskiej i zamku Schonbrunn, bo on jest wiedeńczykiem. W domu rozmawiają w mieszance niemiecko-angielsko-polskiej.
I w tę magiczną twelfth night objawiły mi się takie nadzwyczajne obrazki. To też zasługa natury niewątpliwie.


Nasza ruina nawet się czarodziejsko zaprezentowała. Śnieg zawsze ustraja przestrzeń publiczną.

`winda` dla kotków.
Te 12 dni już w ich wilię zaczęły się inaczej niż zwykle, bo same we trzy z córkami spożyłyśmy kolację. Tak nigdy się nie zdarzyło, ale prezenty już rozpakowywałyśmy w męskim towarzystwie i było tak miło. I kolory wyjątkowo energetyczne.
Ale zajęte oglądaniem, a dla mnie wino przywiezione az z Gruzji.
 W święta był ladies` evening i znakomite desery. Każda z nas miała tyle do przekazania i zakomunikowania.
Z kuzynką Małgosią i bratową Jolą. I my trzy oczywiście.
Ja najbardziej cieszyłam się z radości moich córek, ich sylwestrowych planów i tych na najbliższy rok. Oby nam się!
Magda z Mariuszem.
Dominika z Adamem na Balu Absolwentów.

A to jakaś miniaturka mi się zrobiła, hehe. Dominika z Adamem na sofie.
A potem była gajówka i cały gejzer inności, prawdziwy Czas Nieładu lub co chcecie. Wegetariański hindu sylwester.

 A to zabawa! Jakby wehikuł czasu, Indie i czas studencki. Pisałam kiedyś o tej mojej odległej przygodzie
I podpisałabym się po stokroć pod słowami Dąbrowskiej, że chociaż mam coraz więcej lat, to czuję się tak młodo i tyle mogłabym jeszcze osiągnąć i zrobić, ale z odpowiednimi ludźmi wokół siebie, z moimi "Ludźmi stamtąd". A tu nieoczekiwanie i zaskakująco słyszę, że to moje pokolenie budowało Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Chyba jednak starsi ode mnie to tworzyli. Tak w konsekwencji  ktoś mi  wiek wypomniał. Rozmawialiśmy o Łodzi, jej pięknie i brzydocie
Zapiszę się ponownie  na jogę, dla zdrowia, ale wegetarianką nie będę. Chętnie pojechałabym  kolejny raz do Indii pospacerować w ogrodach Agry i Fathepur Sikri, wśród zabytków Bhubanesvar i Konarak i gdzie tam jeszcze. Ale z kim? Chyba z Dominiką, bo obie uwielbiamy etniczne potrawy i tamtą kulturę.
Kolejne dni z tych dwunastu nastąpiły też w Swieradowie Zdroju na kolacji noworocznej z Misterem. A to prawdziwy Bad Flinsberg znowu , bo sami Niemcy na ulicach i w restauracjach. Mnie  nie przeszkadza to szczególne signum temporis. Lokalny biznes rozwija zamożność miasta.
Główna ulica w Swieradowie.
Mister ma zwyczaj kupowania czegoś codziennie, wizyty w Mirsku, Rębiszowie, Przecznicy, Proszowej czy Proszówce następowały jedna za drugą. Winter wonderland dopełniał całości i te już powoli  nużące radością  amerykańskie zimowe hity słyszane w samochodzie bez ustanku.

Droga z Rębiszowa do naszej wioski.

Tu Greta znalazła Kaja.
Zajmowałam się czytaniem Dzienników Marii Dąbrowskiej, ostatni tom, ostatni  etap jej życia. Gorzki, schorowany, a tyle jeszcze planów, projektów, spotkań i żalu, gdy się czegoś nie zrobiło danego dnia, i żeby nie było , jak w Balladzie o Narayamie, gdzie starych wynoszono w góry.
Ten outfit jak najbardziej dla mnie odpowiedni.

Oglądałam telewizję, parę starych filmów, które na ogól puszczają w tym okresie. Nie przeszkadza mi ich oglądać po raz n-ty. Ta ich zwolniona stylistyka, przesada aktorska jest ciekawsza od współczesnego dopracowania. Nieomylność komunistycznej "pattern of culture", bo najczęściej polskie filmy oglądam, jest już od dawna niedorzeczna , ale nadal  zabawna. Są też i ponadczasowe dzieła, jak np. Noce i dnie. Czasami coś próbuje Misterowi tłumaczyć, ale on jest  zdecydowanie odporny na pewną wiedzę.
Towarzyszyły mi kotki, bo głównie zajmowałam pokój dzienny i to było niepowszednie udziwnienie mojego czasu tutaj,
Nie wiem skąd te plamki, od światła? Zanieczyszczony obiektyw?

Na moich świątecznych serwetkach

Jak tu cieplutko, nawet na kamieniu.

  bo ja na ogól za kotami nie przepadam, a te Mister udomowił, rozpuścił, bo dla niego są ważniejsze niż ktokolwiek czy cokolwiek. Jego dzieci. Więcej do nich gada niż do mnie. I niech mu będzie na zdrowie, bo kotki mają moc uzdrowicielską i terapeutyczną.
Na kuchni też smacznie.

Poohbear upodobał sobie serwetki.


Moja niedokończona w pracy szlifierskiej beczułka-stolik.

Chodziłam też regularnie do kościoła, to głównie  `z hołdu dla piękności obrzędów katolickich i tysiącletniej chrześcijańskiej tradycji naszego państwa, i moim pokornym hołdem dla Jana Pawła II`. / z tej przyczyny Dąbrowska napisała w testamencie o swoim pogrzebie katolickim, tam wspomniała Jana XXIII/.  Zawsze przy tym zwracam uwagę, że studia literatury w komunistycznym okresie pozbawiły mnie gruntownej wiedzy na temat Biblii. Nie uczono nas i wiedzy nie przemycano. Uczyłam się Biblii od Anny Kamieńskiej i jej Książki nad Książkami min.
Rębiszów-kościół św. Barbary.
W styczniu, roku moich urodzin Dąbrowska pisała, że Hłasko dostał Nagrodę Wydawców i" nie było drastycznej wymiany zdań. Nawet dwu matadorów partyjnych wygłosili entuzjastyczne przemówienia na temat Hłaski".  A ja dałam córce na gwiazdkę książkę "Sowa, córka piekarza". Taka koincydencja.
Dąbrowska po sto razy czytała niektóre klasyczne pozycje. Ja też tak czytam i widzę ogrom różnic  "pattern of culture" w literaturach zachodnich i naszej. Naciągane jest  nasze zrozumienie
50 lat temu, 6 stycznia Dąbrowska pisała, że "myśli coraz mniej, fakty coraz uboższe. Jak to niemożebne uwierzyć, że wiecznie młoda Maryjka zmienia się w staruszkę grającą w ciuciubabkę ze śmiercią". Zmarła 19 maja 1965. I nie była taka wiekowa, 76 lat tylko. Mój ojciec zmarł również w tym wieku, zdecydowanie za wcześnie.
I tak życie mija sztuka po sztuce, po skończonej komedii druga. Szekspir w  "Wieczorze Trzech Króli" żałośnie wspomniał : "Ten świat się począł bardzo dawno, hej ho, pada deszcz i wiatr łka. Cóż stąd? Kończymy rzecz zabawną. lecz pragniemy was bawić co dnia".
Z entuzjazmem zajmowałam się codziennie `kijkowaniem` dla zdrowia i podziwianiem lokalnych uroków.





 12 dni zleciało, i w rzeczy samej, i zaiste był to całkiem bardzo miły wypoczynek, bo dla mnie zaczął się już 19.grudnia. Musiałam użyć te słówka, bo mi się podobają. A ile maili napisałam i przeczytałam. Lubię pisać i rozmawiać. I nawet jeszcze jutro nie wracam do pracy, haha. Pojutrze. Dobrze mi. Wiem. Tak to jest na prawie emeryturze.



sobota, 6 września 2014

Przemiany w Gajówce.Terre-à-terre comme Madame Ewelina Royska.


Ten obfitujący w zdjęcia post o naszym domu w Gajówce dedykuję moim  wspomagającym sąsiadkom, blogerkom i tym przemiłym koleżankom, które znalazły mnie gdzieś w wirtualnym świecie, odwiedziły i dodały otuchy.

Dur à croire qu'une aussi jolie fille puisse être si terre à terre.
Pozwoliłam sobie rozpocząć tak po francusku, żeby się lepiej poczuć na salonach w gajówce:) Całe wakacje poświęcałam czytaniu literatury klasycznej, którą uwielbiam ponad wszystko i tak zajęłam się głównie grubymi tomami powieści "Noce i dnie" oraz "Sławy i chwały". To jak powrót do źródeł i oparcie w tej wiejskiej "sielance". W telewizji też leciał serial "Noce i dnie" i moje wieczne porównanie do Barbary Niechcicowej podwójnie się objawiało, i w książce i w filmie. Za każdym razem jednak symboliczne wspomnienie Toliboskiego mieni mi się w różnych mężczyznach, ostatnio nawet Mister się załapał, ten z francusko-maltańskich czasów, bien évidemment. Oglądając Hrabinę Cosel na zamku w Stolpen też widziałam Jadwigę Barańską. Ale wracając do tego "terre à terre", Michasia, siostra Eweliny Royskiej tak ją określiła, kiedy ona przestała bywać w towarzystwie i zajęła się uprawą ziemi. Stała się taka prozaiczna. Żyjąc nieustannie w świecie literatury, bo tylko ona może być dla mnie inspiracją, zebrałam myśli i znalazłam wytłumaczenie dlaczego powinnam zająć się tą gajówkową ziemią i "posiadłością".
I muszę przytoczyć taki fragment z Iwaszkiewicza: "Pani Royska mimo lat, które mijały, nie traciła zdolności przystosowywania się do biegu życia. Jej entuzjazm nie przybladł, przygasła natomiast jej egzaltacja. Cioci Michasi nie podobała się ta nowa faza jej siostry. "Jakaż ta Ewelina staje się pospolita, terre à terre.."-powiadała swoim znajomym...Działalność pani Royskiej była zresztą jak gdyby zawieszona w powietrzu- nie przyświecał jej żaden określony cel: przecież nie dla Walerka oczyszczała majątek...Ale pani Royska nie miała wątpliwości co do swojego postępowania, tak było trzeba". Nie robię tego ani dla Magdy, ani dla Dominiki, ani nawet dla siebie. Moje literackie olśnienia stały się nagle bodźcem do pracy, "tak trzeba", dla bohaterów  "Nocy i dni", "Chłopów" i "Nad Niemnem", dla ziemi, dla domu, a przede wszystkim dla moich rodziców, którzy kochali uprawiać swoją działkę i ojciec kochał swój Daromin.Lubił jeździć na wieś. Taka  wzniosłość i  egzaltacja może i na pewno jest przesadna, ale naprawdę tylko tym tłumaczę swoją pracę na rzecz gajówki.
I dojrzałam do tego, żeby pozamieszczać zdjęcia, tak było, tak jest. Mnie również to fascynuje teraz, chociaż były chwile, że bardzo żałowałam swojej decyzji kupna tej ruiny, ale praca u podstaw, to przecież jak pozytywizm! Wakacyjna hacjenda, dacza, siedlisko, gospodarstwo,oaza , strzecha, ognisko domowe, przybytek, zagroda, własny kąt, a lary i penaty to po prostu genialne. Odległej analogii do Wiśniowego sadu też można się doszukać.

Dom z boku w momencie zakupu.

Pierwsze kopanie koło domu w zeszłym roku. Nie miałam na to siły zupełnie, wszystko było takie zarośnięte. Najpierw tym zajęli się  bliźniacy, bo ja bym łopaty nie wbiła. Nigdy nie pracowałam fizycznie i nie znoszę być praktyczna, zapobiegliwa i oszczędna. Ja nie mam siły, żeby unieść walizkę, nawet ciężki garnek na kuchni, a co dopiero kopać ziemię, wozić taczkami, albo malować ściany czy te piękne drzwi. Ręce mnie bolą, w głowie mi się kręci, a kręgosłup mi się łamie. Ale jak coś zacznę, to lubię skończyć i to szybko, bo jestem  bardzo niecierpliwa. Na szczęście moje projekty nie wymagają wielkiego poświęcenia i trudu. Efekt dosyć szybko jest widoczny. 


Ale tak to wyglądało po miesiącu. Nie czułam kręgosłupa, ale gracką wykopałam wszystkie chwasty, zgrabiłam ziemię i zasadziłam aksamitki. Ale czemu tak mało?
W tym roku odkopałam trochę więcej ziemi wzdłuż domu i zasypałam korą, zeby zapobiec chwastom. Pod koniec sierpnia posadziłam wrzosy, a wczesniej jeszcze inne kwiaty, ale nie pamietam nazw.

Drzwi wejściowe w momencie kupna.

Drzwi do stajni w momencie kupna, teraz to pomieszczenie służy nam jako narzędziownia na razie.
A teraz to mój bajkowy  świetlisty domek.
Zarosniety dom z przodu- w momencie kupna. Zauroczyły mnie wtedy odrapane tynki  i ten niemiecki fachwerk. Takie domy bywały w Bretanii i w Yorkshire.

W zeszłym roku rozpoczęłam kopanie gracką i łopatą wzdłuż ścian.
A w tym roku urosły takie piękne zioła, aksamitki....

...jakieś pnączowate, bratki, a kamyczki uwydatniają kolory kwiatów.
Drzwi boczne do budynku gospodarczego i zarośniete podłoże  rok temu.

Umalowałam wszystkie drzwi zęwnętrzne na niebiesko, to taka francuska reminiscencja.
A taka kupa kamieni olbrzymów i śmieci piętrzyła się z boku budynku gospodarczego. W zeszłym roku Mister to uprzątnął koparką. Kamienie zachował, bo są bardzo dekoracyjne.

W tym roku wszystko to wyplewiłam, wykopałam co się da, wygrabiłam kilka taczek ziemi ze śmieciami i zasypałam korą, posadziłam wrzosy.

Wrzosy lubią półcien, tu chyba mają idealnie.
W zeszłym roku jeszcze tak to wyglądało z tej strony, zanim Mister nie pozbył się śmieci i nie wyciął krzewów. Budynku nie było widać spoza chaszczy.

Na wyciętych pniach ustawiłam ozdobne "doniczki".

Budyneczek jest widoczny. Tu było idealnie posiedzieć w czasie upałów. Słonce dopiero pokazuje się ok.17.
Budynek gospodarczy, który stoi naprzeciwko domu był wiekowo zarośnięty zielskiem i dach zasłaniał widok z domu. Juz w tamtym roku Mister rozebrał  ten dach i zrobił niby taras,a w tym roku powstała moja duma beach bar. Zdjęcia poniżej.

Grządeczka przy studni, niedaleko tej wtedy  bujnej trawy i zarośli.
A te śliczne drzwiczki były obok tej zarośniętej budy powyżej. I nawet konopie wyrosły, hehe.

Oprócz grządek dookoła budynku- beach bar widać też naszą Suzankę. A trawę trzeba ścinać co tydzień, tak szybko rośnie.

Kamienie to moja pasja, zbieram je zewsząd i robię granice grządkom. Widziałam to we Francji i tak mi się podobało.

Beach bar to  moje ulubione miejsce na śniadanie i odpoczynek na hamaku.

Uwielbiam te  kanki zakupione na złomowisku, również garnków emaliowanych.

"Beach-barowe" dekoracje.
Moje śniadanie, grzanki francuskie, owoce i widoki na przyszłość z ranną refleksją.
Z prawej strony widzimy kominek na powietrzu. Wspaniale było siedzieć  sierpniowym wieczorem w świetle ognia, ktory grzał  i dodawał otuchy.

Skalniaczek się tworzy.

Zamieszczę jeszcze więcej zdjęć z wnętrz dla porównania, bo nie wiem, kiedy znów coś napiszę i chciałam zamknąć ten temat. Zacznę od drzwi, bo to moja chluba i ambicja. I koniecznie musi być Suzi na wakacjach.
Drzwi do kuchni i pokoju dziennego na dole.

Teraz jeszcze ładniej wygląda w tle, bo Mister wreszcie pomalował hol na żółto i zielono.

Drugie drzwi wejściowe w domu przed skuciem tynków.
Tak to mniej więcej wygląda teraz. I drzwi widać trochę.

Ulubione zajęcie Suzy, gryzienie kawałka drewna.

Suzy czyta ulotkę o Berlinie.

Suzanka zasypia na poduszce z Berlina i mojej torby z zakupami pamiątek.
Pokój gościnny w zeszłym roku w czerwcu, poniżej teraz.

To zdjęcie z listopada też zeszłego roku, ja się tak szybko uwinęłam z pracą wtedy. Teraz lepiej wygląda. Nie mam świeżych zdjęć tego kącika, bo zawsze się czymś zdenerwuję i wyjeżdżam wcześniej, niż zaplanowałam.
Drzwi do gościnnej sypialni na górze.

Zdjecie z zeszłego roku, teraz  lepiej wyglada, ściany są żółte i ten brąz świetnie się komponuje.
Drzwi do naszej sypialni na górze.

Zdjęcie z zeszłego roku, teraz przy umalowanych scianach i schodach drzwi wyglądają po prostu genialnie. Kocham je, te z okienkiem do łazienki.
Tak wyglądała sypialnia w zeszłym roku w sierpniu, później Mister zabrał sie do roboty i kiedy przyjechałam pod koniec września taka sypialnia mi pojawiła mi się przed oczami.

Tu miejsce wypoczynkowe.


W obecnej gościnnej sypialni najpierw był urządzony nasz pokój, tak wyglądał w zeszłym roku, ponizej teraz.

Nasz pokój dzienny połączony z kuchnią rok temu, dokładnie w czerwcu. Potem bliźniacy skuli tynki i resztki betonowej podłogi.
Duży stół na środku pokoju.
Ceglane ściany stanowią duży urok, ale ja wolałabym pomalować conajmniej dwie ściany, albo chociaż wybrane elementy. Na tym tle są nieporozumienia, Mister pozawieszał dużo dekoracji. Sama kuchnia jest jeszcze prowizoryczna, ale lubię w niej gotować i spożywać posiłki.
I to by było na tyle. Mam tam jechać pod koniec września, to zrobię najnowsze fotki i porównam z przeszłością. Nadal mam do pokazania parę drzwi, hol na górze i na dole, łazienkę. I ogród się rozrośnie, bo przywiozę zaszczepki od koleżanek.
I tak zadziałała na mnie literatura. Żyję w świecie fikcji i poezji. Realizm "Menażerii ludzkiej" mnie niezmiernie płoszy. I nie dla mnie  naturalizm, a nawet turpizm, bo nie wychowałam się na Zoli, tylko na wielkiej poezji modernizmu. I to jest mój problem. Nowe życie tak, ale według moich standardów. A to się nie da.