Moja lista blogów

piątek, 11 lipca 2025

Które demoludy najmilej wspominacie?

 Od 13 lat mamy dom na Dolnym Śląsku, dla mnie bardziej wakacyjny, rekreacyjny,  a dla Gospodarza tak różnie. Wcześniej wyjeżdżał stąd nawet na pół roku, do Francji czy USA.  Planuje wyjazd co roku, ale czasami zawraca. Bo mówi, że Polska to jednak jego dom💓

Będąc tak blisko granicy czeskiej i  niemieckiej, często jeżdżę do tych krajów. Na zakupy, a najchętniej na jednodniowe wycieczki. W taki sposób zobaczyłam przygraniczne i dalsze atrakcje, łącznie z Pragą link i Dreznem. Zawsze się zastanawiam, jak zaraz po wojnie nastąpiła  tutaj największa migracja współczesnego  świata. To prawdziwy fenomen. Niemcy uciekali, albo zostali wypędzeni, a przybyli tu Polacy z ziem utraconych, albo reemigranci z Rumunii-górale czudeccy i z  dawnej Jugosławii,  z okolic Nowego Martyńca- w Bośni. Życie toczyło się dalej, a przecież działy się tragiczne  historie, dramaty czasami gorsze od wojennej zawieruchy. Lubię tu słuchać opowieści moich sąsiadów.  I czytać opowieści z Ziem Odzyskanych.

Moja kiedyś pierwsza  podróż zagraniczna to było NRD, do dolnołużyckiego Cottbus czyli Chociebuż. O całej mojej enerdowskiej sympatii pisałam tu .link Wspomnę tylko, bo nie każdy ma czas zaglądać i czytać, że potem  moim najlepszym studenckim koleżeństwem byli germaniści. Jeden nawet został  moim mężem. Moja uczelnia miała jakieś kontakty naukowe z Rostockiem.  Jeździliśmy na wymiany, wycieczki, nie tylko germaniści.

Drezno Poczdam Berlin Rostock. Ale w tamtych czasach myśleliśmy tylko o udanych zakupach. Zwiedzało się, ale pobieżnie. Pamiętam  Drezno jeszcze w ruinie, a w Berlinie kawiarnię na wieży telewizyjnej- szczyt luksusu i muzeum Pergamon. Podchodziło się pod checkpoint Charlie. I taką miałam ochotę uciec, bo nawet i paszport miałam,  ale szkoda mi było zostawiać rodziców.

Do Czechosłowacji czyli "pepików"  jeździło się na zakupy. Tak uściślić, to były tereny Słowacji. Z Rzeszowa na Duklę i do Barwinka, potem Svidnik oraz Stara Lubovna na Zamek. Na tej trasie zdawałam egzamin na pilota wycieczek zagranicznych.

Jakby w Czechach znowu😀

A potem był Budapeszt i całe zauroczenie Austro-Węgrami, łącznie z Sandorem  Petofi. Poezja, w sercu, ale w życiu  człowiek też chciał ładnie wyglądać i pachnieć,  to na zakupy po dezodoranty i bluzeczki jeździło się do Budapesztu. Takie kombatanckie przechwałki dawnej studenterii wczesnych lat 80.

A w tamtym tygodniu pojechałam  zwiedzać Góry Żytawskie. Mijaliśmy elektrownię Turów,  której ja swoim humanistycznym umysłem nie ogarniam, ale robi kolosalne wrażenie. Takie cuda techniki kiedyś widziałam z okien francuskiego TGV, albo w UK. Niech to nie zabrzmi zbyt nacjonalistycznie, ale  naprawdę byłam zadziwiona tą potęgą.

A w Saksonii emerytalny spokój. Zaraz po zjednoczeniu Niemiec młodzi zwiali na zachód, a teraz średnia wieku w Zittau to 60+, choćby Floryda.

Młodzi wyjechali, ale zostały pełne uroku sanatoryjne wioseczki, do których dojeżdża się wąskotorową koleją z 1890 roku. W drodze malownicze formacje skalne z piaskowca.


Kolej ma dużą wartość dla rozwoju kulturalno-historycznego regionu. Jest słodką  nostalgiczną atrakcją tego spokojnego regionu. Godzinę jedzie się z Zittau do Oybin i  koloryt tej podróży, otwieranie okien i stanie na mostku, lub w otwartym wagonie, to filmowa podróż w czasie. 

W 1905 roku podróż tą koleją odbył król Saksonii Fryderyk August III. Romantyczne wioseczki z cudowną architekturą przysłupowych domów dawnych tkaczy, 

oraz tajemnicze ruiny, do których prowadzi nas, a jakże Brunhilda, to jak fantastyczna baśń i legenda. Nasza przemiła przewodniczka  powiedziała nam  dużo ciekawych faktów i legend. Wspaniały średniowieczny zamek i klasztor Celestynów szybko zakończyły swoją świetność.  Gerhard Hauptmann, który stąd niedaleko mieszkał i tworzył  swój noblowski utwór poświęcił tkaczom. Taka dygresja.

 Budowli nie zniszczono w wojnach, bo były niedostępne do zdobycia, przetrwały wojny husyckie i czasy reformacji. Ale po prostu rażone piorunem, wybuchł pożar, a potem oberwała się skała. Ruiny w czasie romantyzmu były inspiracją dla malarzy i poetów. Tak jak w całej Europie ruiny fascynowały. Zdjęcia w tej scenerii  nadal fascynują👍

Można też wyruszyć na najwyższą górę, nomen omen Lausche, czyli Łysa, jakby w Górach Świętokrzyskich.😀 A to coś dla mnie, bo nie za wysoko.


Wracając jeszcze do dawnych czasów muszę wspomnieć Bułgarię i Rumunię, gdzie byłam dwa razy wtedy link. Ale to już bardziej rozrywka, wczasy, słońce, Morze Czarne i luksusy du temps perdu.  Z przyjemnością wspominałam o tym. Ale, żeby tam pobyć dwa- trzy tygodnie, należało jednak przygotować coś do spieniężenia. Biseptol, jakieś kremy, sprzęt turystyczny i co tam jeszcze?. Podróże to była jakby kontrabanda. Dodatkowa atrakcja, gdy się było studentem, Bo potem już nie.

A dla Was, które demoludy zostawiły najfajniejsze wspomnienia? Dla mnie prawie na równi Bułgaria i  NRD.  Moje przyjaźnie z germanistami zostawiły trwały ciepły ślad na sercu.

 

29 komentarzy:

  1. Te ruinki faktycznie przepiękne i inspirujące do pisania sztuk, ale też na pewno inspirujące do malowania.
    No cóż byłam dzieciakiem i ...rodzice raczej nie podróżowali. Ale dwa razy byłam z nimi w dzisiejszej Litwie. Wtedy była to jedna z Republik ZSRR. Pamiętam bajkę o Wilku i Zającu. Coś na styl Toma i Jerrego. Wilk wychodził zawsze " poturbowany" ze spotkań z zającem a na końcu zawsze wypowiadał w stosunku do zająca pogróżkę :"Nu.... pagadzi!"
    W parku w Wilnie były ustawione postacie Wilka i Zająca i można się było z nimi fotografować. Pobiłyśmy się z siostrą o to, która będzie trzymała za rękę zająca. Znalazłam po latach tą fotografie. Stoję z wilkiem... siostra wygrała. Na pewno rozegrało się to na zasadzie, że rodzice zwrócili się do mnie z ich standardowym tekstem :" Ustąp. Jesteś starsza ... bądź mądrzejsza".
    Jeździłam tylko do Wilna. To bardzo piękne miasto. I do Białorusi do Mińska. Mińsk zaskoczył mnie czystością- to było wtedy ( zmierzch komunizmu) zadbane, czyste miasto tyle tylko, że z monumentalnymi pomnikami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy jeździł gdzie miał bliżej, wy z północy, to Litwa, Białoruś. A ja tam nigdy nie byłam, nawet już w czasach współczesnych. Parę lat temu, gdy Dominika studiowała w Olsztynie chciałam jechać do Kaliningradu, ale jakoś tak zeszło, gdy urodziła się Matylda. Zająca i wilka oczywiście pamiętam, również z kartinek. Moja rodzina, która mieszkała w Bartoszycach, miała pochodzenie białoruskie. Często tam jeździli i wspominali straszną biedę. Pomagali im, a potem w latach 90. sprowadzili młodsze pokolenie do Polski. Mińsk tak rzeczywiście zachował się w pamięci wielu ludzi. Ja byłam we Lwowie tylko z większych miast dawnego sowiet Union i też mi się wtedy podobał. Pojechałam z koleżanką maluchem w połowie lat 80. Oczywiście drobne handle żeby coś przywieźć, nawet milicja nas zatrzymywała, Bo za bardzo wyjechałyśmy za miasto. Nigdzie nie wspominałam tego pobytu, bo potem dalej jechaliśmy do Rumunii Bułgarii, a tam były atrakcyjniejsze przygody. Ale to nie są te wakacje które wspominałam nie tak dawno. Tamte były studenckie, całkiem szalone, a te drugie już trochę poważniejsze, potrzeba było coś zarobić 🤣 chociaż też działy się wesołe chwile, bo jechałyśmy maluchem aż do Turcji, to znaczy na samą granicę 👍👏🤣


      Usuń
  2. Takie zwiedzanie w moim stylu, ładne wioseczki, ruiny i wejście na górkę:-)
    Było , jak mówisz, Berlin, Frankfurt, Wiedeń, Praga, Cieszyn na zakupy. Gdy byłam w Austrii z wycieczką, tylko dwie osoby zgłosiły chęć zwiedzania, w tym ja i zwiedzania nie było, niestety...
    Moja koleżanka co roku jeździła nad Balaton z rodzicami, pod namiot, ale kiepsko to wspominała.
    Pogoda Ci dopisała, więc zdjęcia śliczne:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz ,że nawet myślałam wtedy o tobie 🤣 przez ten Kazimierz Dolny, tamtejsze ruiny zamku po drugiej stronie Wisły. Ta wycieczka była rozkosznie słoneczna. Upalnie momentami, tydzień temu w piątek. Mogłam założyć sobie krótkie spodenki, ale myślałam że w górach będzie chłodniej 🤣 góry o wysokości 600 m 🤣 mam bardzo dużo wycieczek jednodniowych ze świeradowa.
      Ciekawe dlaczego Balaton źle wspominała, może nie lubiła pod namiotem.? Ja Węgry traktowałam bardziej zakupowo w tamtych czasach, ale raz byłam na takiej dłuższej wyciecce ze zwiedzaniem i bardzo mi się to podobało. Roślinność bardziej południowa, więcej słońca i te baseny wszędzie, których u nas na masową skalę jeszcze wtedy nie było. Tam nauczyłam się jeść paprykę, bo u mnie w domu się wtedy nie jadało. Z Rzeszowa było sporo wycieczek w latach na przełomie 70- 80. Ja ponad wszystko lubiłam być za granicą, żeby próbować mówić w różnych językach🤣👏👍😊

      Usuń
  3. byłem we wszystkich demoludach, aczkolwiek taką Rumunię zaliczyłem tylko przejazdem pociągiem do/z Bułgarii, gdzie pojechaliśmy ekipą po zdaniu na studia... nie chcesz wiedzieć, co myśmy tam odstawiali... w sumie nic specjalnego: zaliczaliśmy dupy i ostro chlaliśmy... normalno...
    najlepiej jednak znam Węgry, które objeździłem prawie całe autostopem... rzecz jasna dupy i chlanie też było, bo jakżeby inaczej?... ale chlanie szybko mi przeszło... to jest nudny sport i koliduje z dupiarstwem... nie karkuluje się, chemsex odpada w moim przypadku, nie jara mnie takie połączenie... cipka najlepiej smakuje na trzeźwo...
    przy okazji wyjazdów przemyt i handle wszelakie, długo by opowiadać, bo sporo się działo na niezły tomik wspomnień... to były naprawdę zabawne czasy...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie będę się licytować 🤣 chyba nie czytałeś moich zalinkowanych wspomnień z Bułgarii? Ciekawa jestem, które dziewczyny tak chętnie dawały? Mój pierwszy mąż, germanista, mówił że tylko Helgi były bardzo chętne 👍 Znaczy, a u ciebie Z jakich krajów? Jaki alkohol był spożywany? Bo u nas w Polsce wtedy z piwem było kiepsko, wino najczęściej słodkie, wódka prawie na kartki, To zależy jeszcze które lata wspominamy. Czy nauczyłeś się tam pić wina a może bułgarskie koniaki, czy rakiję? Palinki? Można było sobie mózg zniszczyć 🤣 tę naszą wesołą martyrologię komunistyczną, jak to nazywa mój anglosaski mąż, można czasem powspominać 🤣

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, Helgi były najchętniejsze w Bułgarii, za to Finki w Budapeszcie, camping Romai to był niezły fiński tartak, a my Polaczkowie krążyliśmy wokół tych fińskich obozowisk jak wilki wokół niepilnowanego stada owiec... tylko w przypadku Finek trzeba było znać angielski, kto nie znał, ten nie pukał, pozostawało mu tylko wino ze śpiewem, ale bez kobiet...
      za to alkohol: głównie wino, bo było tanie, mocniejsze trunki raczej rzadziej, miejscowe piwo też rzadko bo nie miało u nas zbyt dobrej opinii... ale jeszcze bardziej chlali Finowie, ich było stać na gorzałę, mieli zupełnie inną kalkulację...
      ale właśnie tam sobie odpowiedziałem na bardzo ważne pytanie: co bardziej lubię?... dziewczyny, czy narkotyki /z alkoholem włącznie/?... to rzutowało na resztę mojego życia, bo znajomi wpieprzali się w różne niefajne toksyczne fazy, a mnie to nigdy nie dotknęło, mimo wielu prób i eksperymentów...

      Usuń
    2. Z ciebie taki gawędziarz seksualny 🤣 w moim towarzystwie, w pewnym przedziale wiekowym też funkcjonowałam jako taka gawędziarka 🤣 gdy wyszłam za mąż, wszyscy się dziwili, że nie za obcokrajowca. Bo ciągle mówiłam o tych językach obcych 😊Ale germanista to jakby obcokrajować. Dopiero w wieku 50 lat trafił się ten wymarzony Amerykanin 🤣 ale już lekko przeterminowany. Mogę żartować, bo on sam ma do siebie duży dystans i cały czas się dziwi, że jeszcze żyje, skoro tak marnotrawił to życie. Moje córki wnuczęta i cała rodzina bardzo go lubi bo,to jakby prawdziwy hippis wstąpił z filmu, taki co przeżył wojnę w Wietnamie w młodym wieku.
      A w tej Bułgarii, w Warnie to rzeczywiście my z koleżanką udawałyśmy Finki i bez angielskiego nie przystąp. I nie trafiłyśmy na nikogo z tego kraju. My nawet wina nie piłyśmy, czasami słodkiego kieliszek.
      Za komuny byłam tylko w Wiedniu, ale mój mąż, ten germanista mówił, że to tylko przedmurze kapitalizmu 🤣 natomiast zaraz na początku lat 90.byłam w Danii i w UK. W oficjalnych delegacjach jako tłumaczka. Czułam się wreszcie na swoim miejscu 👏👍

      Usuń
    3. nieprawda, nie wiesz, co znaczy to określenie: gawędziarz seksualny, czy erogawędziarz opowiada detalicznie o własnych przygodach przedstawiając je jako sukcesy, czyli chwali się, do tego notorycznie kłamie... ja opisuję tylko sytuację ogólną, a wspominając nawet coś zdawkowo na swój temat, również ogólnikowo, po prostu nie boję się tego tematu...
      pierwszy wyjazd miałem do Czechosłowacji jak dzieciak na dwa, trzy dni tuż za granicą, potem w trzeciej klasie na Węgry, a po zdaniu do liceum do Grecji, autem przez trzy kraje po drodze...
      ale pierwszy samodzielny dopiero jak skończyłem 16 lat, to było NRD, a potem zaraz znowu Węgry, potem już się sypnęło tego więcej, właśnie z tą Bułgarią włącznie...
      kolejny etap to były paszporty do szuflady i wtedy już się rozjeździłem na całego: Austria, Berlin Zachodni, Norwegia kilka razy, potem już głównie Francja... aha, i był jeszcze Rzym dwa razy... nie udawałem nigdy innej nacji, za to w Norwegii parę razy mnie brano za Amerykanina z US ze względu na włoski akcent /bo taki sam jak polski/ i pewne niechlujstwo, czy manierę w posługiwaniu się ulicznym angielskim...
      a dupencje to jest jakby zupełnie osobny temat... tu już się rozgadywał nie będę, wiem jednak że żadna nie ma w poprzek, nawet obywatelki Izraela... za to mogłem kiedyś ożenić się w Węgierką, ale sprawy potoczyły się inaczej w kierunku deportacji, to jest też zresztą osobna epopeja: opowieść hybrydowa, mix "Romea i Julii" z "Boonie & Clyde"... obecnie jestem w udanym stadle z pół Serbką, pół Polką, choć w sumie większość moich stadeł, czy innych relacji było udanych... tylko raz w życiu spotkałem "złą kobietę", ale szybko w porę się z tej afery wymiksowałem...

      Usuń
    4. Znam jedną bardzo fajną pół- Serbkę w Krakowie. Moje koleżanki w naszym, prowincjonalnym mieście po prostu nie umiały uwierzyć w te przygody, które im opowiadałam. Oprócz kilku zaufanych, które były naocznymi świadkami. Lubiłam o flirtach opowiadać, ale kwitowałam opowiastki śmiechem, stąd ta gawędziarka. W końcu po studiach najpierw byłam skromną i bardzo ambitną nauczycielką🤣Kilku narzeczonych obcokrajowców, a potem mąż Polak. Ale było zdziwko, ale to przez to, że nie umiałam czekać, a zmysły domagały się nagrody. A rodzice zapewnili mi przyzwoite mieszkanie w mieście rodzinnym. Wróciłam, bo w większych miastach pensji by mi zabrakło na pokój do wynajęcia. Ale potem w tym mieście, właściwie to średniej wielkości, nie obrażając go, mogłam się łatwiej rozwinąć i studiować potem ten swój ukochany język angielski.Tudzież inne języki w swojej własnej szkole językowej 👍👏😃 ale godzina szczerości już mija 🤣

      Usuń
  5. Odpowiadając na pytanie to najmilej wspominam Węgry i Czechosłowację... Od razu zakochałam się w Budapeszcie i w Pradze. A także fajna była Bułgaria, bo tam razem z koleżanką w czasie pobytu w Sofii poznałyśmy całkiem znośnych Bułgarów.. Do NRD jeździłam służbowo na targi w Lipsku. W tamtych czasach pojechałam też z wycieczką do krajów na Kaukazie, czyli do Gruzji i do Armenii. W Gruzji to mnie jeden Gruzin straszył że mnie porwie... ale tylko straszył. A szkoda, bo piękny był bestyja jedna :-))

    OdpowiedzUsuń
  6. Praga i Budapeszt to nadal jedne z piękniejszych stolic europejskich, to wtedy czarowały nas jeszcze bardziej. Chociaż miały mnóstwo biednych zaułków, a Złota Uliczka wyglądała zupełnie inaczej. Podówczas nie było takich wspaniałych barów, kawiarni i restauracji 🤔
    Gruzina tylko znałam z Czterech pancerni i pies 👍, a teraz ze wspaniałych piekarni gruzińskich. 👏👍
    Ja żałuję że nie pojechałam w latach 80. na Krym, czy nawet jeszcze potem przed jego aneksją. Może dlatego, że mój bliski kuzyn zwiedził CCCP prawie wszerz i wzdłuż, studiując tam, i niespecjalnie mnie zachęcał. Drugim moim planem jeszcze z czasów studenckich była podróż koleją transsyberyjską do Władywostoku, ale to wiele osób tak myślało. Ja tak chciałam jechać do Japonii. Ale małżeństwo i dalsze sprawy rodzinne zmieniło optykę myślenia.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wybrzeże Morza Czarnego było najlepsze wśród krajów demokracji ludowej. I lepsza Bułgaria niż Rumunia. Maluchem w dwie pary z bagażnikiem na dachu. Zwykle dwóch szwagrów, lub kolegów. I dało się radę przejechać przez Karpaty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja byłam z koleżanką w 88. Nawet dachowałyśmy, ale ponieważ bagażnik był mocno wyładowany, to nic nam się nie stało 🤣 samochodowi też. Tę historię długo opowiadało się wśród znajomych. Bułgaria już nie była taka szykowna jak w końcówce lat 70, gdzie byłam pierwszy raz.

      Usuń
  8. Budapeszt, Jałta, Berlin, Drezno (Zwinger) ... Nie handlowałam. Wydawało mi się to i nieeleganckie i upokarzające dla obydwu stron. Mam dużo wspomnień o poznanych tam ludziach, bo w sumie to zawsze oni najbardziej mnie interesują.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W czasach studenckich, drobny handel to była zabawa. Dodatkowe pieniądze na rozrywki i pamiątki. Miejscowi sami pytali czy mamy coś do sprzedania. To była taka wzajemna pomoc. Oni byli zadowoleni, że żepili sobie jakieś okulary z Polski czy coś, A my pamiątki.
      Natomiast potem, gdy już pracowałam i miałam rodzinę, to rzeczywiście te wyjazdy nakierowane były w autobusie na hasło" żeby się wróciły" i straciły trochę urok. Bo przecież raz na granicy wzięli mnie do tak zwanej kontroli osobistej. To rzeczywiście było upokarzające. Zaczęły się typowe wyjazdy handlowe, bo przecież w latach 80, gdy nic nie było w sklepach, to ludzie chcieli lepiej żyć. I dla niektórych było to dodatkowa praca, albo nawet główna. Robiło się tzw. kółeczka do Turcji. Ja się tym nie zajmowałam, Bo nie umiałam takiego procederu prowadzić. Ale na wycieczkach na Węgry czy do tej Bułgarii, drobny handel bardzo mnie bawił i pamiętam do tej pory takiej śmieszną sytuację, gdy potrzebowałam prawdziwego papieru do zawinięcia czegoś, A ktoś z Polski myślał, że chcę kupić dolary, i odpowiedział że mamy tylko setki 🤣
      Dla mnie wyjazdy zagraniczne, oprócz wrażeń, to przede wszystkim mówienie w językach obcych 😃 czyli kontakt z ludźmi ❤️

      Usuń
    2. handel wynikał głównie z tego, że były limity wymiany walut, dopiero potem przychodził pomysł, żeby coś konkretniej zarobić, czy chociaż dorobić...
      papier, znaczy dolary, najlepiej się kupowało na Węgrzech, za to w Bułgarii było szalenie ryzykowne, bo sporo było lewych, fałszywych, kiedyś znajomy kupił spory pakiet w Warnie, był bardzo dumny, że tanio, ale jak przyszło do przeglądania, okazało się, że to takie do zabawy dla dzieci z Kaczorem Donaldem...
      za to zabawne dolary, ale to już wiele lat później, można było kupić w holenderskich sex shopach... jeden dolar kosztował faktycznie równowartość w gulach jednego dolara, tylko zamiast prezydenta Waszyngtona była milcząca pani... dlaczego milcząca?... bo z pełną buzią się nie gada, LOL... mam takiego jednego do tej pory w jakichś szpargałach...

      Usuń
    3. Z tego mojego drugiego pobytu w Bułgarii, maluchem w 1988 roku, przywiozłam marki, ale nie z handlu, tylko zamieniłyśmy takie wtedy obowiązkowe vouchery jedzeniowe na tę walutę. Wszystko z drobnego handlu, co miałyśmy zakupione we Lwowie, to poszło na swoje wydatki 🤣 dziecku przywiozłam taką kuchenkę od ruskich, jeszcze jakieś zabawki, a w Rumunii nakupowałam sobie ciuchów. Nawet się dziwiłam, że mają takie fajne sklepy odzieżowe. Ładne bawełniane sukienki i jeansy w kwiatki To był dopiero hit 👍. Coś sprzedałam z tych ciuchów w Polsce koleżankom, ale to jakieś drobne kwoty. Opowiadało się przez długie lata o tej naszej szalonej wyprawie maluchem. Mamaja i Constanza były ładniejsze od burgas czy Varny. Rumunii byli nawet mili, mówili po francusku. Bo tam miałyśmy jeszcze jedną przygodę, bo pękła nam przednia szyba od malucha. Zgłosiłyśmy na policję, że ktoś rzucił z ciężarówki na nas. Dali nam jakiś talon i wymieniliśmy to na pleksę. Za jakieś grosze. Jaka tam była wtedy waluta? Potem w Polsce dostałam z Warty spore odszkodowanie. Z tą pleksu nie można było jeździć w nocy, bo wszystko odbijało. Widziałyśmy trochę biednych dzieci, ale miałyśmy dla nich cukierki, bo wcześniej nam o tym mówiono, żeby coś dla nich mieć. Ta wyprawa to była takim pożegnaniem z komuną i też młodością🤣 potem zaczęły się biznesy i inne wymagania od życia.

      Usuń
    4. w Rumunii były wtedy leje i tak jest do tej pory, przymierzali się do euro, ale nie wypaliło, mieli tylko denominację o cztery zera, tak jak wcześniej w Polsce, aha i jako drugi kraj na świecie wprowadzili plastikowe banknoty...
      wiem, że w Rumunii francuski jest dość popularny, ale jedyna Rumunka, którą poznałem /na Węgrzech zresztą/ mówiła akurat po angielsku...

      Usuń
    5. Takie sytuacje:
      Ruscy celnicy wyprowadzali z autobusy wybrane osoby. Jedna z podróżnych żeby uniknąć cła, owinęła się firanami pod płaszczem, choć było gorąco . Mata Hari ;) Jak szła do budki celników firany się rozwinęły i spływały spod płaszcza z tyłu jak tren :) Druga wychodząc za celnikiem z tegoż autobusu, rzuciła mojej mamie na kolana tobołek z dziecięcymi ubrankami, których wywozić nie wolno było. Jaki wybór miała matka? Miała ją zakablować? A gdyby ją także wezwano? W Jałcie mieszkaliśmy w super luksusowym hotelu. Sprzątaczka chyba dokładnie przejrzała moje szuflady, bo gwałtem chciała kupić...moje majtki. Tłumaczę jej, że są używane - nie przeszkadzało jej to. W jednej z restauracji, kiedy szłam do WC przyczepił się koleś, który nieomalże nie ściągnął ze mnie dżinsów. I znowu, tłumaczenie, że przecież nie mogę wyjść bez spodni do niego nie docierał: kupisz sobie w Polsce nowe. Te i inne sytuacje skutecznie mnie zniesmaczały.

      Usuń
  9. Praktycznie nie byłem w żadnym demoludzie :(((
    Dopiero e połowie studiów uświadomiłem sobie, że są możliwości wyjazdu za granicę i uwziąłem się żeby to były wyjazdy na "zachód". Nawet mi się udało.
    A po studiach i po ślubie jakoś turystyka zagraniczna nie przyszła nam do głowy.
    Chyba w roku 1980 byłem z dziećmi na wczasach w Międzywodziu i znajomy zachęcił mnie do wyskoku na zakupy do NRD, nawet pożyczył Malucha. Wyskoczyliśmy, kupiłem coś tam dla dzieciaków.
    Ciekawszy był wyjazd z PTTK na obóz narciarski na Kaukazie, ale tam byliśmy raczej odizolowani od otoczenia.

    OdpowiedzUsuń
  10. Na studiach technicznych były lepsze możliwości załapania się na praktyki na zachód. Miałam kilku takich kolegów. Ja też marzyłam o krajach zachodnich dlatego pilnie uczyłam się angielskiego i francuskiego. Ale język dało się ćwiczyć w Bułgarii czy na Węgrzech. A w NRD byli studenci z całego świata. Jadąc do krajów III świata, zawsze międzylądowanie było w bogatych stolicach. Miałam za mało pieniędzy, żeby skorzystać z tych dóbr. Dlatego w Indiach trzeba było handlować. Ale żeby to robić, trzeba było najpierw mieć pieniądze na towar. To tanio kupowało się w krajach arabskich na międzylądowaniu. Itd
    Reasumując nie każdy nadawał się na handel. Mój chłopak, a potem mąż, germanista, nie chciał ze mną wyjechać na zachód. Znaliśmy języki, zawsze mu to wymawiałam. Żeby lepiej żyć, to i tak musiał wyjeżdżać do Wiednia. Dopiero w czasach demokracji jego i moje wykształcenie miało większą wartość.

    OdpowiedzUsuń
  11. Chociaż nie mam takich wspomnień jak te Twoje to z przyjemnością o nich przeczytałam. Opowieści o tym, że Węgry były zakupowym rajem, przyznam szczerze, trochę mnie zaskakują. Jak ja byłam dzieckiem to dla mnie raj znajdował się za zachodnią granicą, piękne zabawki i artykuły do szkoły, kredki w metalowych opakowaniach albo trzypiętrowe piórniki z różnymi bajerami. Wczasy w Bułgarii albo w Rumunii też mnie trochę zdumiewają chociaż wiem, że to są coraz popularniejsze destynacje. Chociaż to już przeszłość to jakby nie było jestem z pokolenia, któremu Rumuni i Bułgarzy kojarzyli się tylko z jednym, i nie są to dobre rzeczy, bo pierwszymi Rumunami i Bułgarami byli żebracy na polskich ulicach. Miałam szczęście dorastać już w czasach kiedy w Polsce wszystko już było, pierwszą zagraniczną podróż odbyłam do Grecji, był to wyjazd zarobkowo-wypoczynkowy ale jechałam autokarem bo loty nie były jeszcze tak popularne. Pamiętam kontrole na granicach, były to czasy świńskiej czy tam ptasiej grypy i na każdej granicy panowie w kosmicznych uniformach odkażali nam autokar.
    Aha, pamiętam jak dostałam od wujka taki duży długopis w kształcie wieży telewizyjnej w Berlinie, i wujek mi opowiadał, że w tej kulce jest restauracja, to dla mnie była to opowieść jak z innego świata.
    Dobrego tygodnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypomniało mi się jeszcze, że jak byłam dzieckiem to mieszkająca w Niemczech ciocia jednej z moich koleżanek zabierała ją na wakacje do Hiszpanii. Dla nas samoloty były magią, raz na jakiś czas przelatywał jakiś nad głową i wtedy się krzyczało do pilota. A ja byłam przekonana, że tam w chmurach muszą być przystanki. Do tej pory to jest w rodzinie anegdota 😃

      Usuń
    2. Takie piórniki kupowałam swojej starszej córce w pewexie za dolary🤣 i z powodu bardzo niekorzystnego przelicznika dolarowego na czarnym rynku rynku w jeszcze komunistycznej Polsce, to kosztował 1/4 mojej nauczycielskiej pensji. Ja na szczęście miałam dolary z paczek amerykańskich, ale taka była realna cena. Pewnie sama byłaś dzieckiem czy nastolatką w latach 80. Ale już dla młodszej córki i mąż przywoził takie piórniki z Wiednia za godzinę swojej pracy tłumaczeniowej. Tak to 10 lat w historii najnowszej naszego kraju zmieniło jego oblicze. A w końcu niemieckiego zespołu Scorpions Winds od change i upadek muru berlińskiego jednym przywiał zamożność, a drugim nędzę. Ja bardzo się cieszę, jako osoba dobrze znająca historię dawnego bloku wschodniego, że strasznie uciśnione kraje takie jak Bułgaria i Rumunia, wracają do cywilizacji i znowu Morze Czarne u ich brzegów jest wakacyjna atrakcją. Przemiany demokratyczne dawnych komunistycznych krajów były bardzo ciężkim procesem dla społeczeństw. Sorry, że muszę ci tak tłumaczyć, ale jadąc do Grecji w 1996 roku, bo wtedy zaczęła się ptasia grypa, akurat pamiętam dokładnie, bo byłam wtedy w Anglii na oficjalnej wymianie i nigdy nie było kurczaków w menu🤣 i wszędzie wycierało się buty w tych matach, to chyba pamiętasz czasy komuny i tamto inne życie.
      Ja wszystko pamiętam, bo przed blogiem pisałam pamiętnik i mam utrwalone daty. Ale to napiszę u ciebie przy ostatnim poście 🤔
      Posty starszych koleżanek mogą być niezłą lekcją historii 😃


      Usuń
    3. Moje pierwsze zagraniczne wakacje to był rok 2001, przypomniałaś mi właśnie o tych matach odkażających, na które kazali nam stawać na każdej granicy. Nie pamiętam już jaka to wtedy grypa panowała, jakas na pewno 😊. Ja jestem z Gdyni, mama pracowała w porcie, miałam wielu sąsiadów marynarzy a przez to wszystko ułatwiony dostęp np. do zagranicznych słodyczy. Nie zapomnę rozpuszczalnego kakao albo kolorowej pasty do zębów, którą wywołałam furorę na koloniach 😀. Miałam też rodzinę w Ameryce, od kuzynki dostałam lalkę Barbie kowbojkę 😃. Tata jednej z koleżanek był mechanikiem na statkach i zawsze przywoził egzotyczne dla nas wtedy słodycze, pamiętam Nutellę i soczki ze słomką w kartonikach. Mama tej koleżanki zawsze chowała te słodycze ale my kiedyś odkryłyśmy ten schowek i się najadłyśmy misiów Haribo. Od tego czasu minęło kilka dekad a ja ciągle pamiętam, jak mi wtedy było niedobrze, miałam wrażenie, że mam zatkany cały przełyk i że się uduszę. Najlepsze jest to, że ja nadal te misie uwielbiam tylko teraz jem rozsądniej ( przeważnie 🤭 )

      Usuń
  12. Tak zupełnie inne wspomnienia pewnych okresów z najnowszej historii naszego kraju są od osób z różnych regionów. Mieliście lepszą dostępność do pewnych dóbr. Ja miałam rodzinę na Górnym Śląsku i też gdy do nich jeździliśmy w latach 70., to mogłam już dostrzec jako dziecko lepsze zaopatrzenie w sklepach. Na szczęście ja też miałam paczki z USA przez około 20 lat. . 1981- 2000. W Rzeszowie były festiwale polonijne i poznałam takiego gościa starszego z zespołu ludowego, bardzo podobny był do Joe Biedna i on slał mi te paczki, a potem moim małym córkom i zawsze 10 -20 $🤣 super to były prezenty w latach 80.❤️👍🇺🇸
    A propos tego objadania, to ja mam tak z naleśnikami. Moja jedna ciocia robiła bardzo dobre dżemy, a z tymi naleśnikami to było niebo w gębie. Tyle zjadłam że było mi niedobrze. Też w rodzinie opowiadali historie. Ale nadal naleśniki to moje ulubione desery.
    Pozdrowienia ❤️

    OdpowiedzUsuń
  13. Świetne wycieczki, zazdroszczę, tyle zobaczyłaś! Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do mnie

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie mam zbyt wiele wspomnień z demoludów, bo odwiedziłam jedynie Węgry. W Czechach i Niemczech byłam już w latach 90 tych. Pierwsza moja zagraniczna podróż to Petersburg czyli wtedy Leningrad -tyle, że miałam wówczas pięć lat i pamiętam jedynie parę scenek (słomiankę na ścianie hotelu, tunele wydrążone w ogromnych zaspach śniegu, jakieś muzeum wojskowe, w którym mój tata zgubił numerek do szatni i nie chcieli wydać mojego futerka, fontanny, białe noce i to, że goniłam z łopatką, jakąś Rosjankę, która mi przeszkadzała w zabawie, a mama patrzyła na to z przerażeniem, bo ona była dwa razy wyższa ode mnie, acha i morożonnoje czyli coś ala nasze zimne koktajle w mcdonaldzie i to, że sklepowa powiedziała mamie, że skoro jestem u nich to powinnam mówić po ichniemu, a ja nie chciałam. Dziś już na wschód się raczej nie wybiorę (z wiadomych przyczyn, a szkoda mi bardzo, bo akurat Petersburg jest pięknym miastem. Natomiast Węgry, jak wspominałam u kilku osób były dla mnie namiastką zachodu, gdzie kupowało się luksusowe towary (jak dezodoranty Fa, kiełbasę salami, sok pomarańczowy i pastę paprykową- dziś tego młody człowiek nie zrozumie, bo nie zna czasów, kiedy sok pomarańczowy taki w butelce czy kartoniku był szczytem luksusu, a w sklepie mięsnym wisiały nagie haki - mówiło się Nagasaki. Podobało mi się tam jeszcze i z tego powodu, że wybraliśmy się ze znajomymi we czwórkę, bez rodziców i codziennie chodziliśmy wieczorem na tańce, a za dnia do ciepłych źródeł w Heviz, pamiętam też, że pojechałyśmy z koleżanką do sąsiedniego miasteczka, bo odbywała się tam wystawa obrazów Goyi obrazów (Okropności wojny- wystawę tych obrazów oglądałam potem kilkadziesiąt lat później w Paryżu). Tak więc nie mam co porównywać, prawdę mówiąc zaczęłam podróżować na dobre od dwudziestu lat (najpierw nie miałam możliwości, potem pieniędzy, potem czasu- choroba taty), ale podróżowanie przyszło i cieszę się, bo ono bardzo wzbogaca życie.

    OdpowiedzUsuń